Czasem mam wrażenie, że są ludzie i parapety.
Jedni tworzą takie dobre miejsca, jak zdrowy sklep dla zwierząt, a inni wołają za Tobą, że ich pies powinien ugryźć Cię w cztery litery. Wspaniale, nie?
Do sklepu Olgi zajrzałam w tę sobotę, o ile mnie pamięć nie myli, a nieprzyjemna (absurdalna?) sytuacja miała miejsce wcześniej. Dużo wcześniej. Ale w głowie została.
(Wspominałam o niej na Instagramie, ale że jest wyjątkowo abstrakcyjna i dla mnie niezrozumiała, pojawi się i tutaj.)
Ludzie i parapety – o spotkaniu tego drugiego
Cisza przed burzą
Spacerowałam z Beethovenem, kierowaliśmy się do parku. Przeszliśmy przez przejście dla pieszych i zobaczyłam, że po drugiej stronie stoją trzy kobiety z psem. Puchata kulka leży i wygląda, jakby odpoczywała. Chodnik był dość szeroki, podzielony dodatkowo pasem zieleni na środku, więc nie przejmując się zanadto ruszyłam przed siebie.
W tym momencie zadzwonił mój telefon, a że czekałam na sygnał od mamy, chwyciłam go i odebrałam. Sądząc, że nic mi nie grozi, nie zatrzymałam się, tylko chwyciłam mocniej smycz i poszłam dalej.
Kończyłam rozmowę mijając te trzy kobiety, Bet zerknął w tamtą stronę, ale szybko odwrócił wzrok. Wydawało się, że nic się nie stanie.
Jednak musiało coś się stać
Jak nagle wystartował tamten pies, oboje podskoczyliśmy. Okazało się, że chyba nie odpoczywał, a sadził się i czekał na odpowiedni moment.
Wszystko działo się bardzo szybko – tamten zawisł na swojej smyczy i ujadał niemiłosiernie. Bet po chwili pękł i rzucił się w odpowiedzi. Smycze trzymały ich dwóch w odległości kilkunastu centymetrów od siebie.
Po tylu latach z Beethovenem mam dość silne ręce, więc stanęłam pewniej, poprawiłam smycz na nadgarstku i zaczęłam się powoli wycofywać. Widać było, że Bet też odpuszcza. Poszedł za smyczą, wciąż szczekając ze złości.
Niestety, kobieta trzymająca drugiego psa nie miała takiej siły. Z każdą sekundą przesuwała się coraz bliżej, ale na szczęście byłam szybsza i psy się nie zwarły. A blisko było.
Po chwili wycofałam się na bezpieczną odległość, włożyłam telefon do kieszeni i wzięłam głęboki oddech. Przywołałam mózg Beta do porządku, skróciłam smycz. Z psem po mojej lewej stronie znów ruszyłam do przodu w celu minięcia tamtego towarzystwa.
Ludzie i parapety – ciekawe różnice w dialogu
Kiedy zamierzałam się do pierwszego kroku, zobaczyłam okropny widok. Kobieta przyciągnęła psa do siebie, a był tak przerażony, że leżał plackiem na ziemi. To jej nie wystarczyło. Chwyciła mocniej smycz, zginając ją w połowie i zaczęła okładać tego psa. Bogom dzięki, że nie miała wielkiej mocy w rękach. Pies ucierpiał bardziej psychicznie, niż fizycznie. Chociaż nie wydaje mi się, żeby to była ta „lepsza” wersja…
Po kilku uderzeniach kobieta przestała – inaczej wystartowała bym i wyrwała jej smycz z rąk. Kim trzeba być, żeby okładać zwierzę? Bić kogokolwiek?
Podeszłam bliżej i zawołałam:
– Proszę Pani, bicie psa to nie rozwiązanie! To nic nie da!
– A Pani mogłaby odłożyć telefon! – odpowiedziała inna kobieta z tamtego grona.
– Rzeczywiście, ma Pani rację, przepraszam. – powiedziałam spokojnie. Nie chciałam kłótni, a ona zdecydowanie miała rację.
– Pies powinien Panią w du*sko ugryźć! – krzyknęła właścicielka psa, kiedy ją mijałam. Rzuciłam przekleństwo pod nosem, żeby nieco się uspokoić, po czym obróciłam się do nich z uśmiechem.
– Życzę Paniom miłego wieczoru. – rzuciłam, próbując powstrzymać lejący się z moich ust jad. Przykryłam go szerokim uśmiechem, więc chyba się udało.
Odwróciłam się, wyprostowałam i ruszyłam przed siebie. Tak, zdecydowanie są ludzie, i parapety.
Chciałam napisać krótki post na Fanpage’u. I kurła wyszło jak zwykle. Dar czy przekleństwo?