Cykl „Zanim wystygnie kawa” czyli czas, straty i akceptacje

Tales from the cafe - before the coffee gets cold

To nie będzie typowa recenzja. Choć czy jakikolwiek mój wpis o książkach pod taką „typową” recenzje podpada? Zostawiając to pytanie bez odpowiedzi, chciałabym się podzielić kilkoma moimi spostrzeżeniami na temat książek z tego cyklu. Przeczytałam pierwsze trzy części, wszystkie po angielsku (jakoś tak wyszło), na przestrzeni dwóch lub trzech tygodni.

piórko - bthegreat.pl

Na zdjęciu widać książkę i kakao z pięknym wzorem, które przygotowała dla mnie baristka w Bog Book Cafe. Wybrałam czekoladę nad herbatą, bo była tańsza. Mając w głowie podobne doświadczenie z Wiednia, zastanawiam się czy jest to jakaś postępująca zmiana i kakao czy gorąca czekolada stanie się dla mnie domyślnym napojem w kawiarniach.

Siadam z książką w dłoni, kubek stawiam na oparciu kanapy. Zastanawiam się, czy nie zrzucę go zaraz przez przypadek, więc po chwili kakao ląduje bezpiecznie na stoliku. Na telefonie włączam alarm na za czterdzieści minut – tyle mam, by zdążyć na korepetycje. Pozwalam ciału zapaść się w kanapie, włączam szum deszczu w słuchawkach niezbyt głośno, bo wciąż chcę słyszeć kątem ucha gwar kawiarni. Jednak nie chcę, by rozmowa ludzi dookoła mnie pochłonęła mnie zbytnio – tym razem chcę się skupić na lekturze, nie na wnikaniu w życie nieznanych mi osób.

Prawie mi się udaje. Kończę książkę zanim minutnik informuje mnie, że czas wychodzić. Krążąc między regałami zauważam, że obok mnie miejsce ma pierwsza, może druga randka. Uroczo wymieniają się pierwszymi pytaniami, oboje pełni entuzjazmu. Na stoliku stoją dwie gorące czekolady. Może jest to napój tego wieczoru.

“Water flows from high places to low places. That is the nature of gravity. Emotions also seem to act according to gravity. When in the presence of someone with whom you have a bond, and to whom you have entrusted your feelings, it is hard to lie and get away with it. The truth just wants to come flowing out. This is especially the case when you are trying to hide your sadness or vulnerability. It is much easier to conceal sadness from a stranger, or from someone you don’t trust.”

Toshikazu Kawaguchi, Before the Coffee Gets Cold

Czytam „Tales from the cafe”, czyli drugą część z cyklu, jadąc metrem. Czytam i płaczę. Pierwsza przytoczona historia tak mnie wzrusza, że nie próbuję powstrzymać łez cieknących mi po policzkach. Nie wstydzę się ich.
Książkę tę kończę dzień później, w Big Book Cafe. Chwilę później zabieram się od razy za część trzecią: „Before your memory fades”. Nie pamiętam dnia, w którym zaczynam lub kończę pierwszą część: „Before the coffee gets cold”. Umiem przywołać postaci, fabułę, ale osadzenie w czasie rzeczywistym gdzieś mi umyka.

Szybko orientuję się, że książki te traktuję jako jedność, jako zespół, powiązaną historię. Trudno ich ze sobą nie wiązać, gdy pierwsze dwie łączy to samo miejsce i część postaci, a druga i trzecia mają wspólnych bohaterów. Akcja zamknięta w ścianach kawiarni nabiera więcej sensu, gdy dowiaduję się, że ich autor jest scenopisarzem. Adaptację sztuki w książkę uważam za udaną próbę. Zamknięcie postaci w przewidywalnej przestrzeni, włączenie w narrację dźwięku otwieranych drzwi i dobrze przemyślana kompozycja.

Teraz sobie przypominam: po przeczytaniu pierwszej części, zostaje w mojej głowie myśl o ciekawej formie. Powieść napisana w kilku rozdziałach, które de facto mogłyby stanowić samodzielne, odrębne części – niczym opowiadania. Jednocześnie są ze sobą wdzięcznie połączone, kusząc przeczytaniem kilku za jednym zamachem. Nie pojawiają się tam jednak żadne „cliff-hangery” czy inne dramatyczne zakończenia zmuszające do przewrócenia kolejnej strony. Kompozycja współgra z treścią, fabułą, podziela jej kojącą i ciepłą atmosferę. A takie są te książki. Mimo trudnych tematów, mniejszych i większych dramatów ludzkich, są to książki, które otulają, które pozwalają na wzruszenie, na płacz, a potem klepią po ramieniu i z uśmiechem wysyłają w świat.

Nie będę omawiać konkretnych historii, bo wychodzę z założenia, że da się opowiadać bez zdradzania treści. Chcę się podzielić swoimi zachwytami i przemyśleniami wyniesionymi z lektury.
Zaczęło się od imion. Nie czytam wiele azjatyckiej literatury – pozycje takie jak „Nikt nie odpisuje” czy „Ukochane równanie profesora” przeczytałam zaledwie kilka miesięcy temu i była to moja pierwsza styczność z tego typu twórczością. Polubiłam tą estetykę, trochę inne podejście do wielu rzeczy. Jednak mnogość imion na początku „Before the coffee gets cold” zagięła mnie. Pierwsze dwadzieścia stron przerzucałam wielokrotnie w obie strony, próbując się połapać kto jest kim. Jestem przyzwyczajona do innych imion, innych sklejek samogłosek i spółgłosek. Na początku tamte imiona i nazwiska brzmiały dla mnie dokładnie tak samo. Uczucie to minęło po pierwszym rozdziale lub dwóch. W trzeciej książce już bez większego problemu przyswajałam nowe imiona i żonglowałam nimi w myślach.

“Sometimes people will only confide in someone they trust, but other times they need the listener to be a complete stranger.”

Toshikazu Kawaguchi, Tales from the Café

Potem przyszłą do mnie refleksja, jak wiele z tych wątków opowiada o stracie. O niezgodzie, o próbie pogodzenia się. O stracie dosłownej, wynikającej ze śmierci, i o stracie mniej skończonej, o relacjach które się rozpadły, o zanikających znajomościach. Są to motywy trudne już na poziomie literackim – trudne, bo poruszające wrażliwe struny i odwołujące się do doświadczenia straty, które ma praktycznie każdy z nas.

Toshikazu Kawaguchi ustami swoich bohaterów opowiada o tej stracie tak, że zostaje ona oswojona. Nie zdejmuje wagi z tych wydarzeń, nie próbuje umniejszyć niczyim doświadczeniom. Przybliża tą stratę. To cierpienie, gniew, te żale, smutki i niekończące się wyrzuty sumienia. W swoim świecie stwarza postaciom możliwość na zaznanie pewnego rodzaju dopełnienia, domknięcia. Oferuje im sposób i przestrzeń na to, żeby iść dalej. Mimo że książka jest częściowo fantastyczna (czas w kawiarni działa nieco inaczej), to jest to książka do bólu uniwersalna i pełna wydarzeń, które spotykają ludzi na każdym kroku.

Celowo nie umieszczam tu swoich ulubionych cytatów z tych książek. Niektóre z nich tak wcisnęły mnie w fotel i dogłębnie poruszyły, że nie chciałabym kogokolwiek pozbawić tego doświadczenia. Przeczytajcie, spróbujcie sami.

Ostatnią refleksją płynącą z tego cyklu jest to, jak dwie osoby radzą sobie z widmem śmierci. Jedna, która wie, że ta druga umrze. Druga, która dowiaduje się, że umrze. I to zwykle w tej, która zostanie, która będzie musiała sobie radzić ze stratą, która będzie przeżywać żałobę – w niej jest zwykle niezgoda na tą śmierć. Osoby, których ta śmierć dotyka, wydają się częściej dużo lepiej radzić sobie z tą informacją.
Nie wiem co o tym myślę. Z drugiej strony jest gryzienie się w język, jest opowiadanie tego, co chcemy, żeby ta druga strona usłyszała, robienie tego dla niej. Z jednej strony szczerość, z drugiej stawianie kogoś ponad sobą.
Nie umiem z tego wątku wysunąć sensownego wniosku, zbyt jest dla mnie personalny i wciąż zbyt zagmatwany w mojej głowie. Może za jakiś czas.

piórko - bthegreat.pl

Polecam każdemu chociaż pierwszą część. Zobaczenie, że czasem nie chodzi o zmianę tego, co się stało, a o znalezienie w sobie miejsca, które wymaga ukojenia. Znalezienie tej myśli, która nie została na czas wypowiedziana. Sprawdzenie tego jednego „a co gdyby?”.

I jeśli miałby być jeden wniosek ze wszystkich tych książek, to brzmiałby on:
„Jeśli jest coś, co siedzi Ci na duszy, nie odkładaj tego w nieskończoność. Napisz do niej. Wyciągnij do niego rękę. Przeproś, nawet po kilkunastu latach. Powiedz, co miałeś na myśli. Wyjaśnij, że tak naprawdę czułaś co innego. Czas płynie tylko w jedną stronę. Korzystajmy z życia i siebie tu, gdzie jesteśmy. Żeby później nie żałować.”
Słowa moje, wniosek mój. Ale może przemówi też do kogoś z Was.
Tyle ode mnie na dziś, miłego dnia. Trzymajcie się.

Cykl „Zanim wystygnie kawa” czyli czas, straty i akceptacje
Przewiń na górę