Napisałam ostatnio, że nie siedzę w psim świecie tak, jak kiedyś i dostałam wiadomość: „Co przez to rozumiesz?”. Wiadomość bardzo sympatyczną, ale jednak w dużej mierze niespodziewaną. Zaczęłam myśleć.
Kiedyś
Przez wiele lat psi świat był moim światem. Wciąż bawi mnie, że mam w głowie setki psich imion: część z nich to niestety już tylko imiona w naszej pamięci. Na niektóre bordery potrafię spojrzeć kątem oka i przynajmniej zasugerować hodowlę, czasem nawet jednego lub dwóch rodziców. Nie umiem się oduczyć tych rodowodów, tysięcy godzin spędzonych na plotkach i ploteczkach z innymi psiarami. Imiona, rodowody, konkurencje, sporty, zawody, wydarzenia, wyjazdy, seminaria, obozy. Nie zliczę ile pieniędzy i czasu wchłonął ten świat. Ale wiem też, że dzięki tym ludziom (i psom), których miałam przyjemność spotkać na swojej drodze jestem dziś tym, kim jestem.
Żeby było jasne: Beethoven ma się świetnie. Gdy piszę te słowa, przewraca się właśnie z boku na grzbiet, moszcząc się pomiędzy poduszką a kocem na moim łóżku. Znaczy się, naszym łóżku. Nie ma co się łudzić, skoro potrafi zabrać ponad połowę dostępnej w nim przestrzeni.
W psi świat wsiąkałam na raty.
Zaczęło się w roku mniej więcej 2010-2012, z pierwszymi książkami czytanymi hurtowo w bibliotece. Książki o psach, jakieś katalogi ras i inne cuda. Myślałam, że wiem dużo: nie wiedziałam nic.
Prawdziwym zderzeniem z tym światem był rok 2015: narodziny Beethovena i dzień, w którym trafił do mnie. Do trzynastoletniej mnie. Zachwyconej i zakochanej w psie, który był jej marzeniem. Zaczęły się pierwsze kroki w tym wielkim świecie. Spacery, zabawki, klatka, pierwsze psie znajomości.
Później wszystko potoczyło się wzorem śnieżnej kuli i zanim się obejrzałam, był rok 2018/2019, jeździliśmy z zawodów na obóz, z obozu na kolejne zawody. W międzyczasie podróże z psem po Polsce (i nie tylko). Rozwijający się blog, media społecznościowe. Sędziowanie na Dog Games’ach. Znajomości w każdym zakątku Polski.
W 2019 pojawiamy się też na ostatnich zawodach. Zaczynam wycofywać się z dogfrisbee, głównie przez moją głowę. Nie umiem podejść do treningów bez presji, bez ambicji i bez emocji, które nie są ani mi, ani Beethovenowi potrzebne.
Pandemia sprawiła, że zwolniłam. Część znajomości została, inne się rozmyły. Wiem co dzieje się u niektórych z Was dzięki temu, że obserwujemy się na Instagramie. Czasem wymienimy wiadomość lub dwie i będę się rozczulać tym, że po tylu latach wciąż nitka kontaktu gdzieś się utrzymała. Pandemia to też czas podcastów, Clubhouse i mojego drugiego zachłyśnięcia się psim światem: ale w wydaniu międzynarodowym. Nagle dowiaduję się niezwykle wiele na temat psów reaktywnych, na temat pracy pozytywnym wzmocnieniem, pracy klikerowej, a nawet uczenia zwierząt słów dzięki dedykowanym przyciskom. Moja wiedza behawiorystyczna pomnaża się, rośnie, a ja stopniowo zaczynam patrzeć na Beethovena w inny sposób. Momentami żałuję, że trwało to te 4-5 lat. Wciąż nie wiem mnóstwa rzeczy, ale dojrzewam gdzieś tam w środku.
Po pandemii płynnie zaczynam studia. I zaczyna się obecnie trwający proces, który opisałam „nie siedzę w psim świecie tak, jak kiedyś”.
Teraz
Nie siedzę w psim świecie tak, jak kiedyś.
Moje życie opisuje dużo więcej składowych niż tylko „pies” i jego pochodne. Wielkim szacunkiem darzę tych, których życie kręci się wokół psa/psów, sportów kynologicznych czy ogólnego życia z psem. Nie uważam, że robią za mało, są zbyt monotonni lub nie wiem, czegoś im brakuje. Wiem tylko, że nie jest to ta dedykacja, ta ukierunkowana pasja, z którą mogłabym się utożsamić. Z czasem nauczyłam się, że interesuje mnie zbyt wiele rzeczy, że chciałabym spróbować tak wielu z nich. I części z nich pogodzić się z psem nie da. Albo przynajmniej z psem reaktywnym ;))
Czasem Beethoven zostaje na weekend lub tydzień w dobrych rękach. Zdarzają się dwa dni bez żadnej wybitnej aktywności, ot spacery po okolicy, ewentualnie sztuczki w domu czy zabawa pluszakami. Nie jeździmy na zawody – choć w tym roku bym chciała, póki zdrowie i kondycja Beta na to pozwalają! Nie trenujemy z żadnym ambitnym celem przed sobą: chcemy się dobrze bawić. A ja chcę widzieć zdyszany, szczęśliwy pysk swojego psiaka.
Jednocześnie nie wyobrażam sobie życia bez psa. Oboje marniejemy, gdy nie widzimy się zbyt długo. Wciąż uczę go nowych sztuczek (tak, ośmioletniego psa da się uczyć nowych sztuczek i momentami jest to dużo łatwiejsze niż uczenie szczeniaka), rzucamy sobie dyski bez zobowiązań i łazimy po świecie. Staram się wciąż śledzić nowinki w psim świecie, jak idzie naszej reprezentacji na Mistrzostwach Europy USSDN czy Mistrzostwach Świata. To niesamowite, na jak kosmicznym poziomie można trenować sporty kynologiczne w Polsce. Jesteśmy naprawdę jednymi z najlepszych.
Nie wiem co będzie po Beethovenie. Nie chcę o tym myśleć. Wiem, że potrzebuję go u swojego boku tak samo, jak on potrzebuje mnie. Gdy będę się gdziekolwiek ruszać, on pójdzie ze mną. Gdy aplikowałam na studia do Szwecji, plan oczywiście zakładał, że pies idzie ze mną. Wiele osób dziwi się, gdy im o tym mówię: ale taka jest prawda. Nigdzie się bez niego na dłuższą metę nie wybieram. Jak mogłabym?
Jest to też jeden z czynników, może częściowo podświadomych, przez które nie rwę się na Erasmusa. Zdążę sobie jeszcze pomieszkać gdzieś za granicą jeśli będę chciała. Zdążę spróbować miliona innych rzeczy. Ale teraz siedzę tu, w Warszawie, gdzie są jeszcze tysiące niezbadanych ścieżek, gdzie lista przedmiotów, które chciałabym zrealizować nigdy się nie kończy. Tu, gdzie czekają na mnie studia magisterskie, bo chcę studiować z tymi ludźmi, którzy mnie otaczają. I chcę uzyskać uprawnienia pedagogiczne ;)) Jak się okazuje, dzieci i młodzież wielu rzeczy nie nauczy się sama – a tak naprawdę, fascynuje mnie edukacja i wsiąkam w ten świat z dnia na dzień coraz bardziej.
Moje życie jest teraz niesamowicie różnorodne. Jest w nim miejsce na zajęcia na uczelni, na działalność samorządową, ale i moje znajomości czy nałogowe czytanie książek (pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają). Znajdzie się też miejsce na webinar w psiej tematyce, czy tak jak teraz, ebook kupiony w przedsprzedaży. Wróciłam do kursu masażu relaksacyjnego psów dzięki uprzejmości Magdy z Balans Dog, która udostępniła mi go po latach od zakupu – bo zgubiłam gdzieś linki, hasła i inne cuda.
Gdy zacznę się ograniczać znów do jednego obszaru, dam znać. Póki co mi to nie grozi. Zbyt wiele rzeczy wywołuje uśmiech na mojej twarzy, błysk w oku i podekscytowanie w brzuchu. Pozwalam, by to te drogowskazy pokazywały mi mój następny krok. Dotychczas wyszłam na tym nieźle ;))
Jest to także pierwszy wpis od ponad pół roku. Żałoba nie minęła, praca nad sobą i swoim życiem trwa. Krok po kroku 😉 Piszę dużo, ale w większości piszę tylko dla siebie. Po wielu latach pisania dla innych, pod innych, jest to miła odmiana.
Tyle ode mnie na dziś, miłego dnia. Trzymajcie się tam. Jeśli ktoś to w ogóle czyta ;))