Zawsze, gdy przestaję pisać i odchodzę od klawiatury na kilka tygodni czy miesięcy, najłatwiej wrócić by pisać o książkach. Nie wiem czemu, choć mam pewne domysły – może dlatego, że nie trzeba wkładać dodatkowego wysiłku w wymyślenie tematu wpisu? W końcu książek czytam wiele i o większości z nich z chęcią opowiadam, więc czemu by i o nich nie pisać?
Większość z tych książek zasługuje na osobne wpisy – jednej się udało, o „Gdzie śpiewają raki” pisałam w kwietniu. Jednak wiem, że nie dam rady opisać tak rzetelnie każdej z 40 książek, które przeczytałam w roku 2022. Nie mam tyle czasu, ani zapału – natomiast mogę zbiorczo je tu podsumować, wyłonić faworytów w danych kategoriach lub podzielić się cytatami, które zapadły mi w pamięć. Dzięki temu zrzucę z głowy drobne pretensje do siebie, że nie napisałam słowa o czytelniczych przygodach z minionego roku i jednocześnie zrobię miejsce na nowe wpisy dotyczące bieżących tematów.
Dlatego nie przedłużając, witajcie w krainie słów, lekko pożółkłych stron i nazwisk nie do wymówienia poprawnie za pierwszym razem. I pięknych okładek, nie zapominajmy o pięknych okładkach!
Rok w liczbach
Kilka lat temu polubiłam się z serwisem Goodreads i uważam to za bardzo dobrą decyzję. Może gdybym przekopała wszystkie stare zeszyty i notatniki, znalazłabym książki czytane przeze mnie w gimnazjum – ale przed tym okresem, nie spisywałam literatury, która wpadła mi w ręce. Czasem zastanawiam się czy takie rejestrowanie kolejnych pozycji nie zmniejsza przyjemności z czytania, czy może nie wystarcza zgubienie się pomiędzy regałami biblioteki i szacowanie przeczytanych książek na „hmm, na pewno więcej niż 10”. W końcu jednak dochodzę do wniosku, że lubię widzieć co czytam – chociażby po to, żeby móc umieć polecić daną książkę dalej. A w końcu nie ma nic bardziej frustrującego niż pamiętanie ogólnego zarysu fabuły, ale imion głównych postaci już niekoniecznie, o tytule i autorze nie wspominając.
Dla zainteresowanych, mój profil na Goodreads jest dostępny publicznie i pod linkiem niżej znajdziecie pełne podsumowanie czytelniczego roku 2022.
Jeśli spojrzymy na liczby, rok 2022 wygląda całkiem ciekawie:
- 14,770 przeczytanych stron (prawie piętnaście tysięcy! Robi wrażenie, gdy cyfry zamienimy na słowa)
- łącznie 40 książek
- najkrótszą książką było „The Hard Problem” autorstwa Toma Stopparda, liczyła zaledwie 76 stron
- najdłuższą książką był natomiast „Najstarszy” Christophera Paolini z 692 stronami (jeden z tomów z serii Eragon)
- średnio przeczytana przeze mnie książka liczyła 369 stron
- najpopularniejszą książką, którą przeczytałam okazał się „Rok 1984” George’a Orwella, co nie powinno dziwić (najpopularniejsza w rozumieniu, ile innych użytkowników Goodreads dodało ją na swoją półkę – tutaj jest po prawie 7 milionów osób!)
- najmniej popularną książką były „Bajki nie tylko dla dzieci” ks. M. Malińskiego, bo zaledwie 23 innych użytkowników Goodreads dodało tę pozycję na swoją półkę
- najlepiej oceniana książka na Goodreads przez użytkowników tego serwisu, którą przeczytałam, jest „Projekt Hail Mary” Andy’ego Weria
Uff, przebrnęliśmy! Znaczy, przynajmniej ja, ale pozdrawiam ciepło każdą osobę, która chociaż prześlizgnęła się wzrokiem po powyższych punktach. Po takim „eksperymencie” doskonale widać dlaczego aplikacje robią podsumowania w formie atrakcyjnych kolorystycznie grafik, a nie suchych list – mało kto by je wtedy czytał – a na Spotify Wrapped czekają co roku tysiące osób. Wszystko jest kwestią opakowania.
Czas na właściwą część podsumowania, a więc tematycznie podzielone książki, które przeczytałam w minionym roku. Klasyfikacji dokonałam na zasadzie gatunku literackiego, powiedzmy, bo wydaje mi się to najbardziej intuicyjne – choć jestem pewna, że część z tych pozycji nie należy całkowicie do romansów czy fantastyki, lecz łączą różne elementy kilku rodzajów. Na dziś uproszczenia będą musiały nam wystarczyć.
Fantastyka
„Dym i lustra” (Neil Gaiman)
Pierwsza na mojej liście i rzeczywiście pierwsza książka roku 2022. Od tego zbioru opowiadań zaczęłam rok i z perspektywy czasu uważam to za dobry pomysł. Takie antologie mają to do siebie, że czas na przeczytanie jednej opowieści znajdzie się zawsze – te kilka stron można przeczytać nawet w autobusie czy czekając aż woda na herbatę się zagotuje. Dzięki temu, mimo sesji, stopniowo udało mi się przeczytać wszystkie opowiadania.
„Biegłem nagi, zmarznięty, zakrwawiony i samotny. No cóż, pomyślałem, każde z nas tak właśnie zaczyna życie. Mnie po prostu przytrafia się to co miesiąc.”
Opowiadanie „Tylko kolejny koniec świata, nic więcej” z antologii „Dym i lustra”, Neil Gaiman
Największe wrażenie zrobił na mnie „Zamiatacz Snów”. Półtorej strony, osiem akapitów, a jednak zostawił coś we mnie. Niektóre były niepokojące, inne piękne, czasem obrzydliwe lub straszne. Pełen przekrój.
21:49: czytam niepokojące opowiadania Gaimana. Wywołują we mnie nieprzyjemne, niewygodne uczucie, ale czytam dalej. Pochłonięta. Oczy czytają, głowa już nie chce, serce boli, a dłonie przewracają kartkę za kartką. Pułapka. Przeczytałam dość. Odłożyłam książkę niczym magiczny zbiór uzależniający od siebie, niczym zbiór demonów przechodzący na czytelnika z każdą muśniętą palcem literą, z każdą kroplą starego atramentu. Niepokojące. Dość.
Post na Instagramie z 16.02.2022
„Opowieści ze świata Wiedźmina”
Czasem zdarza mi się sięgać po książki „fanowskie”, powiedzmy. Czyli autorzy i autorki chcąc oddać hołd danemu uniwersum, tworzą własne historie w nim osadzone lub z nim związane. Znów antologia, czyli zbiór opowiadań – jak widać, ten styl literacki bardzo polubiłam, bo jak pisałam wcześniej, dość dobrze współgra z brakiem czasu na spędzenie kilku dni przy tej samej historii. O samej książce napisałam kilka zdań na Instagramie, które załączam poniżej:
Dla osób, którym nie chce się czytać całego posta: największe wrażenie zrobiły na mnie opowiadania „Wesoły, niewinny i bez serca” autorstwa Władimira Arieniewa oraz „Gry na serio” Siergieja Legiezy. Pierwsze pięknie bawi się znanymi motywami w fantastyce, drugi zahacza już o sci-fi. Warte każdej minuty i złotówki wydanej na tę książkę.
„Spryciarz z Londynu” (Terry Pratchett)
Terry Pratchett nie zawodzi. Po prostu.
„Jeśli prawda nie jest taka, jakiej sobie życzysz, zmień ją na inną.”
„Spryciarz z Londynu”, Terry Pratchett
Książki o złodziejaszkach, kieszonkowcach, osobach z tak zwanego „półświatka” powstało wiele, a ja dobrej lekturze tego typu nie umiem odmówić. Mam słabość do tych zabrudzonych, wygłodniałych i nieco wrednych postaci. Kierują się w życiu instynktem przetrwania, myślą tylko o kolejnym ruchu, a cechuje je niewyobrażalny spryt. Taki właśnie jest Dodger, tytułowy „Spryciarz z Londynu”. Pratchett nie byłby sobą, gdyby nie dodał tak charakterystycznego dla siebie mądrego komizmu, jeśli tak mogę nazwać przemycanie uniwersalnych prawd po przykrywką budzących uśmiech scen czy postaci. Taki jest Salomon – opiekun, pomocnik, mentor Dodgera.
” – (…) powiedziałem: „Boże, od dziś już w Ciebie nie wierzę”.
„Spryciarz z Londynu”, Terry Pratchett
– I co na to Bóg? – zainteresował się Dodger.
Salomon westchnął teatralnie, jakby ciążyło mu to pytanie, a potem uśmiechnął się i rzekł.
– Mmm, Bóg powiedział: „Rozumiem, Salomonie. Daj znać, kiedy zmienisz zdanie”.”
Już teraz może pojawić się w głowie czytającej ten wpis osoby pytanie „Czy wszystkie książki, które tu wymienisz, tak bardzo polecasz?”. Krótka odpowiedź: generalnie tak. Dłuższa odpowiedź: szkoda życia na kiepskie książki. Naprawdę. Jeśli zaczynam czytać i coś się nie klei, porzucam daną książkę. Czasem wspominam o niej w social mediach, czasem nawet się tym nie kłopoczę. Wszystkie pozycje, które są zawarte w tym wpisie, przeczytałam do końca – a z reguły oznacza to, że były tego warte. Jedne mniej wybitne, drugie bardziej, ale o tym będę wspominać przy każdej konkretnej książce.
Terry’emu Pratchettowi z reguły można zaufać w ciemno, jeśli lubi się jego abstrakcyjny humor. Chociaż należy podkreślić, że nie jest to książka ze Świata Dysku, przez co jest nieco łatwiejsza do przyswojenia, dodatkowo kierowana raczej do młodzieży – łącznie daje to książkę, którą czyta się przyjemnie i dość szybko. Ale warto!
„Wiedźmin. Szpony i kły”
” – Dramatyzujesz Jaskier.
Barbara Szeląg „Bez wzajemności” z antologii „Wiedźmin. Szpony i kły”
– Nie dramatyzuję, tylko koloryzuję. To różnica, którą jako poetka powinnaś rozpoznawać. „
Pisanie o książkach z perspektywy prawie roku ma swoje minusy – jednym z nich jest fakt, że z czasem szczegóły, które nie zapadły wybitnie w pamięć, zacierają się. Nie pamiętam poszczególnych opowiadań z tej antologii, bo znów mamy do czynienia ze zbiorem historii. Zostały one wyłonione w ramach konkursu – tylko te najlepsze trafiły do ostatecznego zbioru. Z pewnością jedne podobały mi się bardziej (coś mi świta, że jednym z nich był „Kres cudów”), inne mniej. Ale żadne opowiadanie nie zapadło mi w pamięć na tyle, żebym dziś była w stanie o nim coś więcej powiedzieć.
„Żadna tam ze mnie pani, nie od czasu, kiedym owdowiała za sprawą własnej zbrojnej w nóż ręki.”
Piotr Jedliński „Kres cudów” z antologii „Wiedźmin. Szpony i kły”
„Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury” (Terry Pratchett)
„Pewnego dnia, kiedy pan Królik był niegrzeczny, spojrzał przez płot na pole Farmera Freda. Pole pełne było świeżej zielonej sałaty. A pan Królik nie był pełen sałaty. Czuł, że to nie jest w porządku.”
„Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury”, Terry Pratchett
Książka dla dzieci, ale myślę, że wiele osób się ze mną zgodzi, że z dobrej książki dla dzieci pewne rzeczy wyciąga się dopiero będąc starszym. To jak dobry film animowany – rodzice idą z dziećmi do kina, dzieci bawią się świetnie, a rodzice jeszcze lepiej, wyłapując smaczki przygotowane specjalnie dla nich (na myśl przychodzi moja ukochana scena z „Planety skarbów”, gdy jedna postać ubolewa nad tym, że jest doktorem, ale „not that kind of doctor, I’ve got a doctorate!”).
„Jeśli nie zamienisz swojego życia w opowieść, staniesz się tylko fragmentem cudzej historii.”
„Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury”, Terry Pratchett
Zobaczyłam tę książkę na półce w bibliotece dla dzieci i młodzieży, i przez chwilę się zastanawiałam, będąc pewną, że kiedyś już ją czytałam. Jednak po kilku minutach spędzonych przed regałem nie potrafiłam przywołać całej fabuły, co było dla mnie jednoznacznym sygnałem, że należy przeczytać ją raz jeszcze. Wszak dobra książka zasługuje na przeczytanie przynajmniej trzy razy!
„Ludzie tak bardzo lubią oszukiwać się wzajemnie, że wymyślili rząd, by robił to za nich.”
„Zadziwiający Maurycy i jego uczone szczury”, Terry Pratchett
Nie zawiodłam się – znów, Terry Pratchett jest postacią wybitną, a właściwie był, bo gdy szybko wpisałam to nazwisko w wyszukiwarkę, potwierdziłam swoje obawy, że autor od kilku lat nie żyje. Wydaje mi się jednak, że dopóki jego twórczość wywołuje tyle uśmiechów i inspiruje ludzi na całym świecie, dopóty w jakiejś części on sam żyje. Postawiłem pomnik trwalszy niż ze spiżu – jakoś tak to szło, nie?
„Nacja” (Terry Pratchett)
Nacja była dla mnie pierwszym zderzeniem się z zupełnie innym, nieznanym mi dotąd Terry’m Pratchettem. W pojedynczych scenach odszukać można było ten specyficzny humor, ale prócz nich, książka rządziła się zupełnie innymi prawami. Przejmująco piękna, poruszająca i mądra.
„Nie spodziewała się przeprosin. Nie prosiła o to, żeby czas się cofnął. Chciała tylko wyjaśnienia, które byłoby lepsze od „tak chciał Bóg”, co było dorosłą wersją „dlatego”.”
„Nacja”, Terry Pratchett
Opowiada o świecie, który równie dobrze mógłby istnieć wewnątrz naszego lub nigdy nie ujrzeć ludzkiego oka. Wyspa oddzielona od całego świata bezkresem oceanu, na której życie dyktowane jest przez naturę, cykl słońca i mądrość starszych członków plemienia. Niesamowicie przedstawiona wiedza, przekazywana od ust do ust, która poddaje w wątpliwość, czy inteligencję możemy postrzegać tylko w swój biały, europejsko-amerykański, zachodni sposób.
” – Pan się nie zaśmiał, panie Black!
„Nacja”, Terry Pratchett
– Owszem, Wasza Wysokość. Zakazuje się nam śmiać z tego, co mówią królowie, w przeciwnym wypadku zrywalibyśmy boki przez cały dzień.”
Pokazuje dramat zagubienia w dorastaniu, gdy musimy nagle szybko wydorośleć i choć niby byliśmy do tego przygotowywani, wcale nie czujemy się gotowi. Gdy brak przewodnika, mentora, kogoś komu możemy wypłakać się w ramię. Gdy jedyną nadzieją pozostajemy my sami, a także dość losowo napotkana osoba, z którą nie możemy znaleźć wspólnego języka. Zawiera też mnóstwo zachwytu naturą, dobrego humoru i (nie tylko) dziecięcej magii.
” – Mogę udowodnić, że żaden Europejczyk przede mną nie zajrzał do tej jaskini (…) Widzisz złoto na figurach i wielkich wrotach?
„Nacja”, Terry Pratchett
– Oczywiście (…) Trudno nie zauważyć.
– Właśnie – powiedziała Daphne, podnosząc lampę. – Wciąż tu jest!”
Nie potrafiłam oderwać się od lektury, jak zaczarowana przewracałam stronę za stroną. Dlatego jeśli nie polubiliście się ze Światem Dysku, a fantastyka jednak znajduje się w obszarze Waszych zainteresowań, gorąco zachęcam do lektury. Spodziewałam się lekkiej, kierowanej do młodzieży lektury, a wyniosłam tak niesamowicie wiele.
„Na następne urodziny poprosiła o teleskop. Wtedy jeszcze żyła matka i zaproponowała kucyka, ale ojciec tylko się zaśmiał (…) Kto by chciał mieć kucyka, kiedy można mieć cały wszechświat? Jest dużo ciekawszy i nie trzeba było raz na tydzień czyścić stajni z gnoju.”
„Nacja”, Terry Pratchett
„Gorath. Uderz Pierwszy” (Janusz Stankiewicz)
Nie sięgam po książki polskich autorów (i autorek) tak często, jak może by wypadało. Z drugiej strony uważam, że z pewnością w każdym zakątku świata powstają wspaniałe pomysły i nigdy nie będzie dane mi przeczytać wszystkich historii, które na to zasługują. „Gorath” trafił w moje dłonie trochę przypadkowo, trochę z polecenia taty: „hej, zobacz, nowa polska fantastyka”. Dopiero pod koniec książki dowiedziałam się, że zna autora i był ciekawy mojego zdania. A mnie do opowiadania o książkach nie trzeba przecież namawiać!
„Teraz, niestety, był w sytuacji, w której bez dobrego planu najpewniej zginie. Jeśli szczęście będzie mu sprzyjało, zginie w miarę szybko i bezboleśnie, jeśli jednak farta tym razem mu zabraknie, będzie miał dużo czasu, by przeklinać swoją niechęć do kalkulowania w salach tortur Kathany Marr lub Nocnych Cieni.”
„Gorath. Uderz Pierwszy”, Janusz Stankiewicz
Pierwsze chwile spędzone na lekturze nie były najprostsze – dość długie, wielokrotnie złożone zdania gryzły się z impulsywnym bohaterem. To ten styl pisania, który dominuje i u mnie. Nie bez powodu WordPress niezmiennie na mnie krzyczy, że akapit nie powinien być dwoma zdaniami, a czasem może warto postawić kropkę zamiast kolejnego przecinka – niektórzy tak mają. Z czasem akcja nieco się rozkręciła, zdania trochę bardziej dopasowały do narracji bohatera, albo fabuła na tyle mnie pochłonęła, że przestało się to aż tak rzucać w oczy.
„Uderz pierwszy, a zakończysz walkę na swoich zasadach.”
„Gorath. Uderz Pierwszy”, Janusz Stankiewicz
Warte docenienia są same postaci. Często bezlitosne, o wątpliwej moralności, kierujące się nieco odmienną logiką od bohaterów znanym nam z klasyki fantastyki. Silne, mroczne postaci kobiece, różne mieszanki ras i pewna doza brutalności. Po kilku pierwszych rozdziałach książka się rozkręca i zabiera Czytelnika w pełną akcji, intryg i magii opowieść.
„Nikt nie jest wolny Gorath, nie łudź się. Ani tu, ani nigdzie indziej na tym świecie.”
„Gorath. Uderz Pierwszy”, Janusz Stankiewicz
„Good Omens: The Nice and Accurate Prophecies of Agnes Nutter, Witch” (Terry Pratchett & Neil Gaiman)
Jeśli za przeczytanie książki liczylibyśmy ile razy wertowałam pierwsze jej strony, „Good Omens” czytałabym przynajmniej kilkudziesięciokrotnie. Robiłam do tej książki wiele podejść, bo zależało mi na tym, żeby przeczytać ją w oryginale. W końcu takie arcydzieło w wydaniu króla abstrakcyjnego humoru w połączeniu z mistrzowskim mrocznym, ryjącym głowę klimatem? Nie chciałam czytać tłumaczenia, a móc zanurzyć się w tych pięknych grach słownych i wyjątkowej angielszczyźnie.
“DON’T THINK OF IT AS DYING, said Death. JUST THINK OF IT AS LEAVING EARLY TO AVOID THE RUSH.”
„Good Omens: The Nice and Accurate Prophecies of Agnes Nutter, Witch”, Terry Pratchett & Neil Gaiman
Ze Światem Dysku pokochałam się kilka lat temu, w roku 2019, kiedy to będąc chora (bo wiadomo, że chorobowe jest od tego, żeby nałogowo czytać książki), przeczytałam osiem książek Terry’ego Pratchetta w kilka dni. Po takiej dawce myśli i mówi się inaczej, uwierzcie. W tym samym roku przeczytałam też kilka książek Gaimana, więc wszystko kierowało mnie ku „Good Omens” – połączeniu stylów dwóch uwielbianych przeze mnie pisarzy.
Nie zawiodłam się.
“God does not play dice with the universe; He plays an ineffable game of His own devising, which might be compared, from the perspective of any of the other players [i.e. everybody], to being involved in an obscure and complex variant of poker in a pitch-dark room, with blank cards, for infinite stakes, with a Dealer who won’t tell you the rules, and who smiles all the time.”
„Good Omens: The Nice and Accurate Prophecies of Agnes Nutter, Witch”, Terry Pratchett & Neil Gaiman
Czytanie po angielsku wymaga, przynajmniej ode mnie, kilku do kilkunastu minut skupienia. Pierwsze strony, pierwsze nieznane słowa, pierwsze wysilenie mózgu. Później mózg zapomina o barierze językowej i śmiga po kartkach jakby od zawsze myślał nie o sobie, a o „me, myself and I”. Neologizmy, złożone i czasem nieoczywiste żarty były wyzwaniem, więc „Good Omens” czytałam dużo dłużej niż przeciętną książkę tej samej długości – ale było warto.
„He glanced at his watch, which was designed for the kind of rich deep-sea diver who likes to know what the time is in twenty-one world capitals while he’s down there. [It was custom-made for Crowley. Getting just one chip custom-made is incredibly expensive but he could afford it. This watch gave the time in twenty world capitals and in a capital city in Another Place, where it was always one time, and that was Too Late]”
„Good Omens: The Nice and Accurate Prophecies of Agnes Nutter, Witch”, Terry Pratchett & Neil Gaiman
Najchętniej zamieściłabym tu kilkadziesiąt cytatów, ale wiem, że byłoby to nieco dyskryminujące wobec innych pozycji na tej liście, a dodatkowo szkoda, żebym odkryła wszystkie najlepsze karty – korzystajcie i śmiejcie się z tych zdań sami przy lekturze. Nie będę okradać Was z tego doświadczenia.
“Aziraphale collected books. If he were totally honest with himself he would have to have admitted that his bookshop was simply somewhere to store them. He was not unusual in this. In order to maintain his cover as a typical second-hand book seller, he used every means short of actual physical violence to prevent customers from making a purchase. Unpleasant damp smells, glowering looks, erratic opening hours – he was incredibly good at it.”
„Good Omens: The Nice and Accurate Prophecies of Agnes Nutter, Witch”, Terry Pratchett & Neil Gaiman
Myślę, że rozumie się to samo przez się, ale podkreślę – połączenie stylów Pratchetta i Gaimana zdecydowanie wyszło dobrze. Wyszło świetnie, zachwycająco i niesamowicie. Duet tworzony przez demona i anioła, w którym każdy z nich jest nieco skrzywiony w tę drugą stronę, tworzy piękną narrację i dynamicznie rozwijającą się historię.
„He stood up, took his tray over to the PLEASE DISPOSE OF YOUR REFUSE WITH CARE receptacle, and dumped the whole thing. If you had told him that there were children starving in Africa he would have been flattered that you’d noticed.”
„Good Omens: The Nice and Accurate Prophecies of Agnes Nutter, Witch”, Terry Pratchett & Neil Gaiman
Zawsze miałam słabość do Śmierci w wersji Pratchetta, a w „Good Omens” możemy poznać także Wojnę, Głód czy Zanieczyszczenie. Każde ma poświęcony sobie rozdział i nie potrafię zadecydować, który podobał mi się najbardziej.
Jednym zdaniem, książka fenomenalna, dorosła do moich oczekiwań – a nawet je przerosła.
„Eragon”, „Najstarszy”, „Brisingr”, „Dziedzictwo tom I”, „Dziedzictwo tom II” (Christopher Paolini)
Pozwolę sobie wrzucić te pięć książek w jeden podpunkt, jako że tworzą serię, napisane są przez jednego autora i nie ma większego sensu rozwodzenie się nad pięknymi zwrotami akcji w tomie trzecim czy czwartym, jeśli nie czytało się pierwszego.
„Ludzie mają irytujący zwyczaj pamiętania rzeczy, których nie powinni pamiętać.”
„Eragon”, Christopher Paolini
Uważam, że każdy idealny świat fantasy powinien mieć smoki. Kocham smoki miłością irracjonalną i dla wielu osób niezrozumiałą, ale uwielbiam te stworzenia i niejeden bestiariusz przeczytałam, wpatrując się z zachwytem w kolorowe ilustracje i kolejne to wyobrażenia tych skrzydlatych, majestatycznych kreatur. Dlatego idea świata stworzonego wokół relacji człowieka ze smokiem musiała podbić moje serce i tak też się stało.
Serię „Eragon” przeczytałam po raz pierwszy jeszcze w szkole podstawowej (a może na początku gimnazjum?), pochłaniając tom za tomem. Kilka osób spytało mnie, czy wracając po latach do takich młodzieżowych serii i pamiętając, jak wielkie wrażenie zrobiły one na mnie wtedy, nie zderzam się z tym, że teraz nie ma już tego efektu „wow”. Po przeczytaniu wielu książek po raz drugi, mogę szczerze przyznać, że z reguły nie – mimo, że rzeczywiście na co innego zwracam uwagę i inne rzeczy z lektury wynoszę.
„Książki powinny trafiać tam, gdzie najbardziej je docenią, nie tkwić nieczytane, zakurzone na zapomnianych półkach.”
„Brisingr”, Christopher Paolini
Sama historia i pomysł na Eragona zasługuje na wspomnienie. Nie spotkałam się wcześniej w fantastyce z takim pomysłem, z tak dużym naciskiem na więź człowiek-smok. W kulturze od razu na myśl przychodzą filmy z serii „Jak wytresować smoka”, ale te przyszły wiele lat po „Eragonie”. Czyli za samą oryginalność warto po tę serię sięgnąć.
„Wiedza nie ma wpływu na istnienie. Nie wiedziałem, że istniejesz, póki nie wpadłeś tu i nie przerwałeś mi drzemki. Nie oznacza to jednak, że wcześniej nie byłeś prawdziwy.”
„Eragon”, Christopher Paolini
Jednak nie zapominajmy o wielu innych elementach. Historia, po części bolesna i niełatwa, dojrzewania i dorastania młodego chłopaka. Troszkę tacy „Zwiadowcy”, ale zamiast Willa zagubionego w zamkowych murach mamy młodego Eragona, na którego barkach momentalnie spoczywa zbyt duża odpowiedzialność. Popełnia mnóstwo błędów, spotyka dobrych ludzi, ale i kilkukrotnie pokłada nadzieję w tych, którzy prędzej czy później go zawiodą. Podejmuje decyzje tak charakterystyczne dla młodej osoby – nie zawsze wyważone, idealne i przeanalizowane wraz ze starszymi doradcami. Działa spontanicznie i daje ponieść się emocjom. Sprawia to, że jest postacią do bólu autentyczną, z którą łatwo się utożsamiać i związać. Po wejściu w taki świat jedynym zagrożeniem jest to, że można nie chcieć z niego wyjść.
„Pamiętaj, wiele ludzi ginęło za swe przekonania. To dość powszechne. Prawdziwa odwaga polega na tym, by żyć i cierpieć za to, w co wierzysz”.
„Eragon”, Christopher Paolini
Warto też wspomnieć, że nie uważam, żeby któraś część z serii odstawała. Uznaję samo zakończenie za dobrze wyważone, a przecież wiele jest takich historii, że kontynuacja nie dorosła do pięt pierwszej części czy sama historia rozkręcała się prawidłowo, ale zakończenie zdecydowanie nie było takie, jakie być powinno. Dlatego jeśli smoki Was fascynują i macie chwilę, by zanurzyć się w różnorodny, piękny świat, zachęcam do lektury.
„Momo” (Michael Ende)
Historia, jakich wiele. Przyszedł dzień sprzątania, przekładania rzeczy z miejsca na miejsce i znajdowania dla nich kąta, w którym będą prezentować się najlepiej. Podczas układania książek na półce i decydowania, które powinny stać z przodu, a które z tyłu, w dłonie wpadła mi „Momo”. Poświęciłam kilka minut na próbę przywołania sobie fabuły, później przeczytałam jeszcze krótki opis na okładce, ale już ślizgając się wzrokiem po pierwszych zdaniach wiedziałam, że czeka mnie (czyżby ponowna?) lektura. Nie byłam nawet pewna, czy historia ta w ogóle jest mi znana.
„Istnieje pewna wielka, a przy tym całkiem zwyczajna tajemnica. Wszyscy ludzie ją dzielą, każdy ją zna, lecz bardzo niewielu zastanawiało się nad nią kiedykolwiek. Większość ludzi przyjmuje ją jako oczywistość i nie dziwi się jej ani trochę. Tą tajemnicą jest czas.”
„Momo”, Michael Ende
Po kilku pierwszych rozdziałach coś zaczęło kołatać z tyłu głowy, pierwsze wspomnienia z trudnością wynurzały się z mgły zapomnienia. Mała dziewczynka imieniem Momo, która pojawiła się znikąd, niespostrzeżenie podbijając serca całej lokalnej społeczności. Kochająca opowieści, tworząca najlepsze zabawy – choć może lepszym określeniem byłoby, że tworzy najlepszą atmosferę. Wszakże nie musiała mówić zbyt wiele, by wszyscy nagle czuli się dużo lepiej.
„Momo potrafiła słuchać tak, że ludzie bezradni lub niezdecydowani nagle wiedzieli dokładnie, czego chcą. Albo nieśmiali czuli się niespodziewanie wolni i odważni. Albo nieszczęśliwi i przygnębieni stawali się ufni i radośni.”
„Momo”, Michael Ende
Kasjopeja, niespiesząca się nigdzie żółwica, która zawsze wydawała się być wszędzie w odpowiednim czasie. Nie pojawiała za wcześnie, nie była spóźniona, a znajdowała się we właściwym miejscu we właściwym czasie. W końcu i Szarzy Panowie – zagadkowe, bystre postacie, wybitnie zainteresowane… czasem.
„Nigdy nie wolno myśleć o całej ulicy, rozumiesz? Trzeba tylko myśleć o następnym kroku, o następnym oddechu, o następnym pociągnięciu miotłą. I zawsze tylko o następnym.”
„Momo”, Michael Ende
Historia ta ma już wiele lat, bo napisana była w ubiegłym wieku, ale jeśli upływ czasu cokolwiek zmienił, to tylko zwiększył jej znaczenie. To opowieść o czasie, o odkrywaniu tego, co ważne, o szukaniu sensu w życiu i o umiejętności bycia tu i teraz. Kolejna książka pozornie kierowana do młodszych Czytelników, z której wynieść wiele może każdy dorosły.
„Akademia Dobra i Zła”, „Świat Bez Książąt”, „Długo i szczęśliwie” (Soman Chainani)
Zostałam wychowana zgodnie z regułą „najpierw książka, potem film”, za co jestem bardzo wdzięczna rodzicom, bo pozwoliło mi to wyobrażać sobie własne wersje danych bohaterów bez bez sugestii ze strony filmowych adaptacji. Na tyle zgadzam się z tą kolejnością, że gdy już wiele lat później mogę oglądać filmy czy seriale na własną rękę, decyduję się zawsze czytać najpierw książkę – o ile oczywiście wystarczająco wcześnie dowiem się, że dany film powstał na podstawie książki. Czasem dowiaduję się dopiero przy napisach końcowych.
Z tego też powodu dopiero ostatnio obejrzałam „Gambit Królowej”, ale muszę przyznać, że tak jak książka była fenomenalna, tak i serial był wspaniały – zdecydowanie polecam.
„Tylko najlepsze zło potrafi udawać dobro.”
„Akademia Dobra i Zła”, Soman Chainani
O „Akademii Dobra i Zła” usłyszałam w dość pokrętny sposób, ale postaram się pokrótce przybliżyć, jak to się stało. Uwielbiam książki Leigh Bardugo, więc obejrzałam pierwszy sezon „Shadow and Bone” na Netflixie (który gorąco polecam, ale po lekturze książek! Może i jest dobry, ale nie aż tak dobry, jak one). Szybko zachwyciłam się aktorami tam grającymi i od tego czasu obserwowałam ich w mediach społecznościowych. Jakiś czas później Kit Young (grający Jespera) pochwalił się, że zagra w filmie „Akademia Dobra i Zła”, opartego na książkach Somana Chainani.
I tu dochodzimy do momentu, w którym wyłączyłam Instagrama, a włączyłam Legimi, żeby pobrać pierwszą część trylogii.
„Zdaniem Agaty wybałuszone oczy nauczycielki i intensywnie żółte włosy, w tym samym kolorze co suknia, nadawały jej wygląd psychotycznego kanarka.”
„Akademia Dobra i Zła”, Soman Chainani
Od razu muszę ostrzec, że jest to fantastyka młodzieżowa i nie w wydaniu chociażby Brandona Mulla czy Ricka Riordana, a raczej nieco mniej skomplikowana, trochę bardziej zorientowana na nastoletnie dramaty (które jak najbardziej są na miejscu, biorąc pod uwagę wiek głównych bohaterek). Pochłonęłam te trzy części dość szybko, bo sam pomysł uważam za dość ciekawy i oryginalny – że postacie tak dobrze znane nam z klasycznych baśni ukończyły Akademię, która przygotowała ich do wzięcia udziału w ich własnej baśni. Jest jedna część, szkoląca przyszłe księżniczki, rycerzy, a nawet zwierzęta pomagające pierwszoplanowym postaciom, oraz druga, przygotowująca potwory, wiedźmy i wszystkie inne czarne charaktery. Tylko dlaczego od tylu lat wygrywa zawsze Dobro?
„- Twoje opowiadanie na Konkurs Baśni kończyło się tym, że Królewnę Śnieżka pożarły sępy, a Kopciuszek popełnia samobójstwo, topiąc się w wannie.
„Akademia Dobra i Zła”, Soman Chainani
– Uznałam, że to ciekawsze zakończenie.
– A na urodziny dałaś mi zdechłą żabę!
– Żeby ci przypomnieć, że wszyscy umrzemy i będziemy gnić pod ziemią, zjadani przez robaki, więc powinniśmy się cieszyć się z urodzin, dopóki je mamy. Uznałam, że to przemyślany prezent.
– Agato, na Halloween przebrałaś się za pannę młodą.
– Bo śluby są przerażające.”
Jak się można domyśleć, dwie przyjaciółki, Sofia i Agata, zostaną jakoś z tą Akademią związane. Kolejne części również uważam za całkiem ciekawe, a nawet w Goodreads lepiej oceniłam tom drugi od pierwszego i trzeciego (nie zdarza się to często!). Dość lekka lektura, zostawiająca dwie czy trzy mądre rzeczy w głowie, budząca kilka uśmiechów i wzruszeń w międzyczasie, ale definitywnie nie zdumiewająca czy powalająca. Nie dla mnie.
„- A gdybyś mnie lepiej znała, wiedziałabyś, że nienawidzę kotów.
„Długo i szczęśliwie”, Soman Chainani
– Nie wątpię, że wolisz psy. Mają mokre pyski, są niezbyt inteligentne i jak się nad tym zastanowić, to bardzo przypominają ciebie.”
Film natomiast uważam za naprawdę kiepski. Próbowałam, obejrzałam do połowy i nie byłam w stanie oglądać dalej. Tak jak niektóre postaci zostały przedstawione świetnie i do samej gry aktorskiej mogę przyczepić się tylko w kilku przypadkach, tak scenariusz zupełnie mnie nie kupił. Zbieżność z oryginalną historią momentami zerowa, czasem akcja dzieje się niezrozumiale szybko, a czasem wlecze się niemiłosiernie. Nie mam wygórowanych gustów filmowych, naprawdę z chęcią oglądam nawet te filmy uchodzące za przewidywalne, głupie i proste, ale ta ekranizacja (adaptacja?) nie była warta mojego czasu.
Sci-fi
Trudno się dziwić, że taką część przeczytanych przeze mnie książek w ubiegłym roku stanowiła fantastyka. To na niej się wychowałam, to od niej zaczęły się moje różne większe zajawki czytelnicze i wciąż pozostaje mi najbliższa. Prócz fantasy, na moich półkach (tych wirtualnych, ale i rzeczywistych) pojawiały się obyczajówki, romanse, literatura piękna, kryminały i science fiction. Teraz opowiem jeszcze o tych dwóch ostatnich, a reszcie poświęcę osobny wpis – i tak są to ogromne ściany tekstu, a tak może choć jedna osoba przez nie przebrnie. Czas na science fiction!
„Rok 1984” (George Orwell)
Gdy myślę o „Roku 1984”, miękną pode mną nogi. Tak wiele osób pisało prace na podstawie tej książki, inspirowało się nią, prowadziło wykłady czy nawet oparły o nią swój światopogląd. Wywarła i wciąż wywiera ogromny wpływ na nasze społeczeństwo, doczekała się pewnie tysięcy recenzji i nie wiem, czy jestem w stanie powiedzieć na jej temat coś, co jeszcze nie zostało powiedziane.
„Wolność oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery. Z niego wynika reszta.”
„Rok 1984”, George Orwell
„Rok 1984” jak i „Nowy Wspaniały Świat”, są klasykami dystopijnych wizji naszego społeczeństwa. Można w nich szukać analogii do otaczającego nas świata, do mechanizmów, których często nieświadomie jesteśmy częścią. Jednak nie posuwałabym się tak daleko, jak niektórzy, twierdząc, że między światem opisywany przez Orwella a światem, w którym żyjemy, można postawić znak równości.
„Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość.”
„Rok 1984”, George Orwell
Czekałam z czytaniem tej książki na moment, w którym nie będę przygniatana przez rzeczywistość, żeby być nieco bardziej gotową na emocjonalny ładunek, który może mi zafundować. To był dobry wybór, ale nie wydaje mi się, że można być w pełni gotowym na to, co przygotował w tej książce George Orwell.
„Należenie do mniejszości, nawet jednoosobowej, nie czyni nikogo szaleńcem. Istnieje prawda i istnieje fałsz, lecz dopóki ktoś upiera się przy prawdzie, nawet wbrew całemu światu, pozostaje normalny. Normalność nie jest kwestią statystyki.”
„Rok 1984”, George Orwell
Z lektury tej książki płynie wiele ostrzeżeń – tak, interpretowałabym to jako ostrzeżenia, a nie przyczyniające się do dobicia czy marazmu fakty. Napisana jest w sposób, do którego nie mogę i nawet nie śmiałabym się przyczepić – język jest przemyślany, używane neologizmy błyskotliwe i naturalne. Historia daje nadzieję, podnosi na duchu, wydaje się toczyć przewidywalnym nieco torem tylko po to, by niekoniecznie doprowadzić do wymarzonego zakończenia. O tym jednak opowiadać nie będę, bo uważam, że warto doświadczyć tego samodzielnie.
„Pewnego dnia Partia ogłosi, że dwa i dwa to pięć, i wszyscy będą musieli w to uwierzyć. Prędzej czy później właśnie do tego dojdzie; taki krok był logicznym następstwem dotychczasowej linii. Ideologia Partii negowała pośrednio nie tylko świadectwo zmysłów, lecz samo istnienie świata zewnętrznego. Za największą herezję uznawano zdrowy rozsądek. Najbardziej przerażało nawet nie to, że mogą zabić człowieka za odmienność poglądów, lecz że mogą mieć rację. Bo przecież skąd naprawdę wiadomo, że dwa i dwa to cztery? Lub że istnieje siła grawitacji? Albo że przeszłość jest niezmienna? Jeśli zarówno przeszłość, jak i świat zewnętrzny istnieją wyłącznie w naszym umyśle, a umysł można kontrolować – co wtedy?”
„Rok 1984”, George Orwell
Wokół tej książki powstało wiele szumu i jest to jedna z „tych” książek. Tych, które według społeczeństwa szeroko rozumianego, należy przeczytać. Podchodzę zwykle do takich „musisz” i „należy” ostrożnie, ale po lekturze „Roku 1984”, mogę jedynie przytaknąć. Tę książkę należy przeczytać.
„Projekt Hail Mary” (Andy Weir)
Gdyby nie fakt, że wszystkie trzy przeczytane przeze mnie książki z gatunku science fiction w roku 2022 są tak wybitne, na pytanie, jakie sci-fi polecam, odpowiedziałabym automatycznie „Projekt Hail Mary”. Zachwyciłam się tą książką, lektura zajęła mi niecałe dwa dni, a najchętniej nie odrywałabym się od niej nawet na moment.
„- Musisz działać szybko.
„Projekt Hail Mary”, Andy Weir
– Wiem – odpowiadam wskazując na ekran – najpierw muszę zaczekać, aż mój komputer się obudzi.
– Pośpiesz się.
– Dobrze, będę czekał szybciej.”
Samego autora znałam już z „Marsjanina”, którego mogę polecić, tak samo jak film o tym samym tytule, który powstał na jego podstawie. „Projekt Hail Mary” też w dużej mierze opiera się na monologu, takim ni to dzienniku, ni ciągłej wypowiedzi głównego bohatera – za to należy oddać uznanie autorowi, bo łatwo napisać książkę pełną dialogów i ciekawych postaci tak, by przytrzymała uwagę Czytelnika, ale dużo trudniej osiągnąć ten sam efekt z jednym bohaterem i jego ciągłymi myślami. Chociaż tu zadanie było nieco ułatwione, bo rozmyślania poprzeplatane są wspomnieniami, urywkami z przeszłości głównej postaci – dzięki czemu tworzymy dwie osie, dwie linie czasowe, które docelowo (chcielibyśmy), zbiegną się w jednym punkcie, tworząc kompozycyjny majstersztyk.
„Zresztą gdybym dostawał pięć centów za każdym razem, ilekroć miałem ochotę palnąć jakiegoś rodzica, który nie rozmawiał ze swoim dzieckiem o najbardziej elementarnych sprawach, to… cóż… nazbierałbym tyle pięciocentówek, że mógłbym napchać nimi skarpetę i okładać nią rodziców ignorantów.”
„Projekt Hail Mary”, Andy Weir
Sama tematyka wystarczyłaby do podbicia mojego serca – znów akcja dzieje się w kosmosie, ale tym razem w rozwoju fabuły dużo ważniejsza będzie biologia, pojawią się różne problemy dotyczące istnienia życia (i warunków, jakie wymaga), a mniej obracać się będzie wokół pierwotnej potrzeby, potrzeby przetrwania (jak to miało miejsce w „Marsjaninie”).
„Jestem naukowcem! To już konkretne odkrycie! Czas, żebym skorzystał z pomocy nauki. No dobra, mój genialny mózgu. Wykombinuj coś!
„Projekt Hail Mary”, Andy Weir
… jestem głodny.
Zawiodłem się na tobie, mózgu.”
Momentami obawiam się, że może za bardzo zachwycam się tą książką, może jestem za mało obiektywna, ale potem widzę ocenę 8/10 na Lubimy Czytać oraz 4.34/5 na Goodreads (najlepiej oceniona książka z tych 40, które przeczytałam w ciągu roku) i obawy momentalnie się rozmywają. Jest to po prostu fenomenalna książka, innowacyjna, zabawna, świetnie napisana i skonstruowana na granicy naszej obecnej wiedzy naukowej i zupełnej fikcji – co uważam za doskonałe rozwiązanie w przypadku science fiction.
„Bajki robotów” (Stanisław Lem)
„Głupstwo rozmnożone nie przestaje być głupstwem, potęguje się tylko jego śmieszność.”
„Bajki robotów”, Stanisław Lem
Ten zbiór opowiadań kupiony za dziesięć złotych w szczecińskim antykwariacie, położonym na poziomie -0.5 (w końcu docierały tam promienie słoneczne, ale tylko w takiej ilości, aby uwidocznić kurz pokrywający niektóre woluminy, opasłe tomiska i pięknie oprawione perełki, schowane gdzieś między tymi dwoma pierwszymi) był moim pierwszym spotkaniem z twórczością Stanisława Lema. Szkoda? Że dopiero teraz? Nie szkoda? Bo w końcu lepiej teraz, niż nigdy? Nie wiem, ale z pewnością chcę w najbliższej przyszłości zabrać się za „Solaris” lub inne, dłuższe utwory tego autora.
„- I cóż powie ta kruszyna? – spytał. – Czymże może być jej wiedza wobec tej otchłani myślenia galaktycznego, rozumowania mgławicowego, w której słońca słońcom myśl przekazują, grawitacja je potężna wzmacnia, gwiazdy wybuchające przydają blasku konceptom, a ciemność międzyplanetarna zogromnia namysł?”
„Bajki robotów”, Stanisław Lem
Ten cytat dość dobrze oddaje klimat, styl pisania Stanisława Lema – przynajmniej w tym zbiorze opowiadań, którym są „Bajki robotów”. Nie straszne są mu długie, zawiłe zdania, połączenia przymiotników z rzeczownikami w taki sposób, na który nie wpadłby nikt inny, a także mnogie neologizmy, nigdy nie tłumaczone, bo odebrałoby to tę charakterystyczną tajemniczość i konstrukcję plączącą, jak i jednocześnie klarującą myśli Czytelnika. I jest to styl piękny, porywający i bezdyskusyjnie budzący zachwyt.
„(…) zabrakło głupców w całym Kosmosie, chociaż niektórzy mówią, że ich jeszcze sporo, a tylko drogi nie znają.”
„Bajki robotów”, Stanisław Lem
W bajkach dziejących się w światach niewyobrażalnych, negujących kolejne to prawa fizyki, tak łatwo można ujrzeć złote sentencje, pojedyncze myśli i koncepty o uniwersalnym znaczeniu. Styl ten kojarzy mi się nieco z Pratchettem, choć ten koncepty z naszej codzienności ubierał w barwy fantastyki i obracał w satyry. Lem owija je w niespotykany dotąd język i pozornie komplikując, obnaża je w realiach science fiction.
„Nauka nie zajmuje się takimi własnościami bytu, do których należy śmieszność. Nauka objaśnia świat, ale pogodzić się z nim może jedynie sztuka.”
„Bajki robotów”, Stanisław Lem
Jak to z antologiami bywa, jedne opowiadania zachwyciły mnie bardziej, inne mniej – taka naturalna kolej rzeczy. W połączeniu z mnogością różnych światów, czytanie dwóch czy trzech historii płynnie, jedna po drugiej, przyprawiało o lekkie bóle głowy – nie są to opowieści oczywiste, banalne czy proste i umysł niejednokrotnie musi się wysilić, by wyciągnąć z nich pełen obraz.
„Jakże fałszywe i niemądre jest lękanie się śmierci jako stanu, który zasługuje raczej na apologię! Cóż może się równać z doskonałością nieistnienia? Zapewne, prowadząca doń agonia, jako taka, nie stanowi zjawiska atrakcyjnego, ale z drugiej strony nie było jeszcze nikogo tak słabego duchem czy ciałem, kto by jej nie wytrzymał i nie potrafił całkowicie, bez reszty i do samiuteńkiego końca skonać.”
„Bajki robotów”, Stanisław Lem
W historiach Lema pojawia się kilka postaci nieco komicznych, co może tłumaczy moje skojarzenia z Pratchettem – humor towarzyszący tym opowiadaniom momentami jest subtelny i bardzo inteligentny, czasami nieco prostszy, bo elastycznie dopasowuje się do kreatury (bo człowiek jest tu nadużyciem), która go używa. Warto przeczytać, a z pewnością warto zaznajomić się z twórczością Lema, czego sama nie mogę się doczekać – bo w końcu „Bajki robotów” to tylko wierzchołek góry lodowej.
Kryminały
Ze zdziwieniem musze przyznać, że nie był to rok kryminałów – a bywały lata, że w liczbie prawie doganiały fantastykę czy książki obyczajowe. No cóż, może w 2023 roku przeczytam ich więcej? Jeśli macie coś konkretnego do polecenia, jestem otwarta na wszelkie propozycje, sugestie i polecenia.
„Sherlock Holmes. Tom 1: Studium w szkarłacie/Znak Czterech/Pies Baskerville’ów” (Arthur Conan Doyle)
„- Muszę wyznać, że nie nadążam za panem.
„Sherlock Holmes. Tom 1: Studium w szkarłacie/Znak Czterech/Pies Baskerville’ów”, Arthur Conan Doyle
– Nie oczekiwałem tego; spróbuję wyłożyć to jaśniej. Większość ludzi, kiedy przedstawi im pan ciąg wydarzeń, powie, co po nich nastąpi, bardzo jednak niewielu jest takich, którzy, znając wynik, potrafią na drodze wnioskowania odtworzyć prowadzące do niego kroki. To właśnie nazywa się władzą rozumowania wstecznego, czyli analitycznego.”
W postaci Sherlocka Holmes’a zakochałam się mając kilkanaście (małe) lat, gdy zobaczyłam po raz pierwszy urywek serialu z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej. Trudno się dziwić, bo po latach obejrzałam wszystkie sezony raz jeszcze i uważam to za jeden z lepszych seriali, jakie widziałam. A z pewnością jedną z lepszych kreacji aktorskich (jak nie kochać tego aktora?).
„Mój towarzysz aż się zarumienił, taką przyjemność sprawiły mu moje słowa i poważny ton, jakim je wygłosiłem. Zdążyłem już zauważyć, że Holmes był tak czuły na komplementy dotyczące jego talentów detektywistycznych, jak każde dziewczę na te, które sławią jej urodę.”
„Sherlock Holmes. Tom 1: Studium w szkarłacie/Znak Czterech/Pies Baskerville’ów”, Arthur Conan Doyle
Miło było wreszcie sięgnąć po oryginalne historie, które zachwyciły tak wiele osób. Oczywiście pełnym doświadczeniem byłoby przeczytanie tych opowieści po angielsku, ale albo nie miałam ich pod ręką, albo z jakiejś innej przyczyny zdecydowałam się na tłumaczenie. Gdyby Legimi wprowadziło do swojej oferty książki anglojęzyczne, byłabym już najszczęśliwszym człowiekiem pod Słońcem – a tak, pozostaje mi czekać. Ewentualnie odwiedzać antykwariaty z zagranicznymi książkami (wspaniałe są to miejsca, za kilkanaście złotych można dostać przeróżne perełki, jak chociażby „451 stopni Fahrenheita”, w oryginale, rzecz jasna).
Po książkę warto sięgnąć, jako że są to klasyki kryminałów jako takich – mało kto zostawił po sobie taki ślad w tym gatunku, jak Arthur Conan Doyle.
W tym momencie wpis ten zawiera ponad 42 i pół TYSIĄCA znaków, więc czapki z głów dla każdego, kto dotrwał. WordPress szacuje, że przeczytanie tych wszystkich akapitów zajmuje ponad pół godziny – mam nadzieję, że tekst ten wart jest tylu minut spędzonych przed ekranem.
Za jakiś czas (bliżej nieokreślony, jak zwykle) ukaże się druga część obejmująca literaturę piękną, romanse, obyczajówki i dość licznie reprezentowaną kategorię, „inne”. Tymczasem życzę miłego wieczoru i żeby zawsze znalazła się choć chwila na dobrą lekturę.