Książek nie było tu od dawna, a ja od początku stycznia przeczytałam ich już ponad dziesięć – nie wspominając o roku poprzednim. Psiarze szukający tu informacji wyłącznie związanych ze szkoleniem nieco się zdziwią i rozczarują, ale no cóż, bywa. Nie mogę we wszystkim iść pod Czytelnika, bo blog straciłby „to coś”, prawda? 😉
Dzisiaj podziału na kategorie nie będzie, bo mimo że w poprzednim wpisie dobrze to zadziałało, to tym razem mam kilka pozycji tematycznie do siebie podobnych – myślę, że tak będzie mi wygodniej.
Cykl „Zwiadowcy”
Po pierwszą książkę z tej serii sięgnęłam w wakacje 2017 roku i pochłonęłam na raz pierwsze 12 pozycji – więcej na rynku wtedy nie było.
Gdy moim gwiazdkowym prezentem okazał się nowy czytnik e-booków (o którym na pewno opowiem kiedyś więcej), postanowiłam sprawdzić czy ukazały się kolejne części.
Kiedy tylko przed oczami mignęła mi część 13 i 14, zabrałam się do czytania.
John Flanagan stworzył ten cykl z myślą o dzieciach i młodzieży, ale widać tam taką tendencję, jak w Harry’m Potterze – wraz z rosnącym głównym bohaterem, fabuła staje się coraz bardziej zawiła i porusza poważniejsze tematy.
Łatwo przywiązałam się do głównej czwórki bohaterów – Alyss, Willa, Horace’go, George’a i Jenny. Piątka dzieciaków wchodzących w wiek nastoletni, które poznały się przez swoją smutną przeszłość – są sierotami. Mieszkają na terenie zamku lenna Redmont, na dniach czeka ich wybór dotyczący ich przyszłości. Dyplomacja? Rycerstwo? Nauka? A może coś innego?
Niejednokrotnie płakałam ze śmiechu czytając kolejne to wydarzenia z życia Willa, który staje się główną postacią cyklu i to właśnie dookoła niego dzieją się przeróżne rzeczy.
Tajemnicza organizacja Królewskich Zwiadowców nieco go intryguje, ale marzy o zostaniu rycerzem. Jest drobnej postury, ale wierzy, że mimo wszystko da radę.
„– Mimo wszystko muszą mieć jakiś cel. Nie potrafię przestać o tym myśleć.
Cytat z 14 części Zwiadowców – „Pojedynek w Araluenie”
– Jak sądzę, odkryjemy ów cel, kiedy poślemy to towarzystwo do diabła. – Horace wskazał kciukiem obóz w dole.
Gilan popatrzył na niego z udawanym zaskoczeniem.
– A mamy posłać ich do diabła? – zapytał. – Jak zamierzamy to zrobić?
Horace poklepał go po ramieniu.
– Ty przygotujesz genialny plan, który na to pozwoli.
Gilan kilka razy skinął głową.
– Chyba powinienem był się tego domyślić.
– Przecież wy, zwiadowcy, tak właśnie robicie. Umiecie intrygować i układać plany, a te wasze plany zawsze są sprytne. Wierzę w Ciebie i w to, że wpadniesz na odpowiedni pomył. Postaraj się tylko, żeby nie zajęło ci to zbyt dużo czasu.
– Zobaczę, co uda mi się wymyślić. Może się zdrzemnę. Planuję i intryguję znacznie lepiej podczas drzemki. A na razie może poczęstujmy się odrobiną bekonu, bo zaraz wszystko zniknie.
Horace obiema rękami odepchnął się od palisady i odwrócił do schodów prowadzących na dziedziniec fortu.
– No widzisz, to się nazywa świetny plan. Wiedziałem, że na tobie można polegać.„
„Niewyjaśnione Okoliczności”
Pierwszy raz sięgnęłam po lekturę tego typu, ale jako osoba zainteresowana medycyną (ale na pewno nie wiążąca z nią przyszłości) i lubiąca kryminały, postanowiłam, że opowieść z życia lekarza medycyny sądowej zapewne będzie czymś ciekawym. Dałam jej szansę i moi drodzy, warto było.
Nie każdy odnajdzie w takiej tematyce, bo po wieloletniej pracy nad ciałami twój humor jest czarny jak sadza. Obracanie tego w żart wydaje się w pewnym momencie jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
„Jednakże młody mężczyzna zakrawał na okaz zdrowia. Nie licząc oczywiście tego, że był martwy.”
Cytat z książki
Prócz tego, że pisarz jest lekarzem, ma dwójkę dzieci i żonę. Kilkukrotnie pojawiają się odniesienia do jego życia rodzinnego, ale nadal zachowuje swój sarkastyczny, charakterystyczny styl.
„Cóż, w naszym domu mieszkało dwoje lekarzy, którzy często bez ogródek rozprawiali o przypadkach i wypadkach – aczkolwiek ja nadal ukrywałem przed dziećmi zdjęcia z miejsc zbrodni. Chris i Anna, zapytani, czym zajmują się rodzice, odpowiadali wciąż: „Są lekarzami”. Kiedy ktoś naciskał, dodawali: „Tata kroi trupy” i to zazwyczaj kończyło rozmowę. Generalnie jednak łatwiej im przychodziło powiedzieć, że ich matka jest specjalistą dermatologiem, aniżeli że ich ojciec zajmuje się medycyną sądową.”
Cytat z książki
Imponujące były tory myślenia autora – umiejętność bezbłędnej dedukcji i wynikające z tego odtworzenie całej sytuacji. Podczas ich opisów czułam się jakbym czytała choreografię tańca. Jedyna różnica była taka, że zamiast kroków i figur wymieniana była broń, rodzaje ataków i otoczenie.
„Opowieści z meekhańskiego pogranicza – Północ-Południe”
Robert M. Wegner, nawet jeśli po nazwisku byśmy tego nie wywnioskowali, jest Polakiem. Dowiedziałam się tego, gdy szukałam informacji o kolejnych częściach cyklu o Imperium Meekhańskim i zamurowało mnie – to jedno z lepszych fantasy w historii polskiej twórczości w tej tematyce.
Pierwsze dwie książki to pozornie cztery oddzielne historie znacznie różniących się od siebie postaci. Mi do gustu przypadły najbardziej te wątki:
– Oddział Górskiej Straży (opowieść z Północy) – połączenie hardych wikingów z krasnoludami, lud szanujący zimę i wiatr, ale umiejący w tych warunkach żyć. Kiedy góry decydują o końcu marszu, nie urażają ich dumy tylko zmieniają swoją trasę. Mają najlepiej wyszkolone psy, które niejednokrotnie ratują ich w opresji, ale nie namówicie ich na jazdę konną. Nigdy. Już wolą biec – a kto jak kto, ale Górska Straż biega szybko i potrafi przemieszczać się w ten sposób całe dnie.
– Czaardan Laskolnyka (opowieść ze Wschodu) – mieszanina rzezimieszków, byłych wojowników, złodziei. Świetni jeźdźcy, ale każdy specjalizuje się w innej dziedzinie. Dowodzi nimi była prawa ręka króla, ale przez politykę Laskolnyk wycofał się z tak aktywnego życia na dworze i zaczął szukać szczęścia na wschodniej granicy. Żaden z jego towarzyszy nie trafił tam bez powodu – każdy jest wyjątkowy w swoich zdolnościach.
Pozornie przypadkowa zbieranina osób, które łączy więcej niż widać na pierwszy rzut oka.
Jak się później okazało, nie były to zupełnie różne i niemające ze sobą nic wspólnego oddziały, ale odpowiedź na pytanie: „Jak to się stało?” musicie znaleźć sami.
„Mieli już około pięćdziesięciu rannych, głównie od strzał i dzirytów, ale wszyscy zaklinali się, że mogą jeszcze walczyć. Coś w nich wstąpiło, mówię wam, bo patrzyłem im w oczy i widziałem tam tylko spokój. Nie strach, nie rozpacz i nie cholerną, głupią i butną odwagę, lecz spokój i wolę. Wiedzieli, że zginą, i wiedzieli, że swoją śmiercią kupują czas innym, więc akceptowali ją bez sprzeciwu. Widziałem, jak ci, którzy nie stali na barykadzie, śmieją się i żartują, jak łapią oddech, piją, jedzą, sprawdzają broń i pancerze. I wiedziałem, że kolejny atak też się o nich rozbije, bo ci, którzy nacierali, chociaż byli świetnymi wojownikami, nie mieli w sobie nawet krzty takiej determinacji. Koczownicy szli po łupy i jeńców, ale żeby cieszyć się jednym i drugim, musieli przeżyć bitwę. Wtedy zrozumiałem, co to znaczy być mieszkańcem Imperium i jak tym południowcom udało się je zbudować. Od tamtej chwili nie rozbiłem nikomu głowy, gdy nazwał mnie Meekhańczykiem.
Historia przytoczona przez dziesiętnika – Varhenna Velergorfa. Jego opowieści są tak fascynujące i ciekawie opowiadane, że kompanii zdarza się złamać szyk. W końcu każdy chce posłuchać o tak ważnych wydarzeniach, a jak się okazuje, ten nie za młody wojownik, ma bujną przeszłość wojenną. – „Północ-Południe”
Co najwyżej rozkwasiłem nos.”
Czytałam te książki od deski do deski, pochłaniając treść całą sobą. Wciągają tak, że próba odciągnięcia mnie od nich mogłaby skończyć się uszczerbkiem na zdrowiu bądź poważnym kalectwem.
Gdy byłam w połowie piątej części, ostatniej, sprawy zaczęły się ponownie komplikować. I to nie tak delikatnie, tylko fabuła zaczęła dynamicznie się zmieniać i czytelnik (w tej sytuacji ja) zostawał z mętlikiem w głowie. Zastanawiałam się, jak Wegner zamierza to wszystko sprostować i wyjaśnić w ciągu zaledwie 350 pozostałych stron, ale okazało się, że ma nieco odmienne plany.
To nie jest ostatnia część.
Jeśli rodzina bała się mnie odczepić od lektury w trakcie czytania, to po zakończeniu piątego tomu zabijałam wzrokiem.
Dosłownie.
Nie wiem kiedy raczy się pojawić kolejna część, ale wyglądam jej z największym utęsknieniem, na jakie stać moje biedne serduszko.
„- Widzisz czarodzieju, my tu na granicy żyjemy inaczej, niż to sobie wyobrażałeś. Tak, zdarza się, że chodzimy głodni i spragnieni, ale na dwóch rzeczach nigdy nie oszczędzamy. Pierwszą z nich jest broń, bo dobry łuk, szabla czy kolczuga to twoje życie lub śmierć. Więc jeśli stać mnie na taką broń, to flaszka jakiegoś wina nie robi na mnie wrażenia. A ty masz ten łuk przed oczami, lecz i tak widzisz tylko dziewczynę w łachmanach, którą można traktować uprzejmie, ale z taką uprzejmością, co to kula żółci podjeżdża pod gardło. Że niby zakład, ale z wahaniem, bo wysoka stawka, i w ogóle czy to wypada, żeby oficer zakładał się z nie wiadomo kim. Kiedy miałeś zamiar wspomnieć, że jeśli nie stać mnie na spłatę długu, to możemy porozmawiać o tym u ciebie na kwaterze? Najlepiej wieczorem?
Wypowiedź Kailean, członkini czaardanu Laskolnyka – „Wschód-Zachód”
Poczerwieniał w mgnieniu oka.
– Nie – warknęła. – Nie gadaj, patrz na wyścig, ucz się.
(…)
– Drugą rzeczą, na której nie oszczędzamy, czarodzieju, są konie – powiedziała cicho.”
„Laponia – wszystkie imiona śniegu”
O tej pozycji dowiedziałam się od Agi (jej samej i tym co robi poświęciłam cały wpis), która jako Kundelek Na Biegunie, objęła patronat medialny nad tym cudem.
Uwielbiam ludzi z pasją opowiadających o różnych rzeczach, więc zostałam przekonana, że potrzebuję tej książki w swoim życiu. Okazało się, że nie zostałam wprowadzona w błąd.
Nie miałam pojęcia, czego spodziewać się i oczekiwać od tej książki. Podróżniczych za bardzo nie czytam, więc w końcu pomyślałam, że będzie to swego rodzaju zbiór opowieści i ciekawostek o tej magicznej krainie, jaką z pewnością jest Laponia.
Nie rozczarowałam się.
Daleka północ fascynuje. Nieustannie wywołuje gęsią skórkę u tych, którzy z nią obcują, ale poza tym prawdą jest, że frapuje większość ludzi. Ma dar wnikania w myśli, bez trudu je mąci. Nie wiadomo jakim cudem, ale potrafi też zsyłać wątpliwość w poglądy dotychczas uważane za niezmienne. Tak to już jest, że za kołem podbiegunowym wytrzymują tylko najsilniejsi.
Cytat z książki
Muszę przyznać, że gdy zaczęłam zanurzać się głębiej w tej pierwotnej sile natury, która niezmieniona i nieokiełznana dyktuje zasady, zafascynowało mnie to. Co więcej, poczułam pragnienie znalezienia się w tej krainie, poczucia tej bezsilności wobec potęgi jaką jest przyroda i podporządkowanie się temu. Chciałam stać się częścią tego wielkiego mechanizmu, który od lat działa i nie daje się człowiekowi.
Skoro takie uczucia wywołała we mnie ta książka, na pewno została napisana dobrze i kompetentnie.
Gdy odkrywałam kolejne to oblicza zimy i piękna surowej ziemi, coraz bardziej łączyło mnie to z krainą, w której żyła i walczyła Górska Straż, wymieniona przy okazji poprzedniej pozycji. To odczucie, że mimo czytania książek fantasy, mogę znaleźć pewne odwzorowanie tego w rzeczywistości, całkowicie mną zawładnęło.
Nadal co jakiś czas wraca i pcha do kupna biletów i ciepłej kurtki.
Może lepiej od razu trzech. W zestawie ze stadem renów.
„Rozumiałyśmy się bez słów mimo różnicy wieku. Kiedy Linne na kogoś patrzyła, czuło się, jakby zaglądała w duszę, nie pytając nawet o zgodę. Gdy rozmawiałyśmy po raz pierwszy, powiedziała:
Historia z życia autorki przytoczona w książce.
– Jesteś trochę stąd.
– Chyba jeszcze nie, dopiero tu przyjechałam.
– Nieważne. Czuć, że jesteś. I nigdy nie zostaniesz tu na zawsze.
– Skąd wiesz, przecież bardzo mi się podoba.
– I właśnie dlatego tu nie zostaniesz.
(…) Wtedy słynne saamskie powiedzenie: „Jodi lea buoret go oru”, nabrało dla mnie wielkiego znaczenia. Odtąd jego przesłanie brzmiało bardzo wyraźnie: od tkwienia w jednym miejscu lepsza jest podróż. Trzeba ruszać w drogę. Smakować, ile tylko się da.
Śnieg przecież niejedno ma imię.”
Zanim przejdę do krótkiego podsumowania, chciałam tylko przypomnieć, że tutaj na panelu bocznym, po prawej stronie, pojawił się formularz dotyczący zapisania się na mój, prawdziwy i Zośkowy newsletter. Pierwszy list poleci do osób zapisanych już w tę środę i to właśnie ten półmetek tygodnia zostanie mianowany dniem wysyłki Wspaniałych Listów.
Jeśli chcesz wiedzieć więcej, dostawać przedpremierowe informacje o wpisach i mieć większy udział w tym, co na blogu powstaje – newsletter jest właśnie dla ciebie!
To już wszystkie propozycje ode mnie na dziś. W międzyczasie przeczytałam kolejne cztery, w tym świetną trylogię fantasy mojej ukochanej autorki – wszystko co pisze, zawsze trafia w mój gust. Niestety nie miałam czasu zabrać się za zdjęcia i spisać ciekawsze cytaty, ale mam nadzieję, że za jakiś czas to nadrobię.
Mam nadzieję, że też czytacie, bo niezależnie od tego, po jaki gatunek sięgacie, i tak w ten sposób poszerzacie swoje horyzonty, czy przynajmniej wyobraźnię i słownictwo.
Wierzę, że czytać może każdy – inna tematyka, inny styl, inne tempo. Każdy znajdzie coś dla siebie. Trzeba się tylko postarać i otworzyć na nowe doświadczenia 🙂