„Gdy zaczyna się lato, a z latem wakacje i czasu wolnego jest tyle… Znów pojawia się problem i w mózgu wibracje, jak spędzić najlepiej te chwile?”*
Każdy, w szczególności uczeń, ma dany okres czasu na odpoczynek i regenerację. Jako psiarz, uwielbiam te letnie miesiące spędzać z Beethovenem. A jeszcze lepiej, jeśli na wspólnym obozie możemy się czegoś nauczyć!
O Annówce usłyszałam niedługo po tym, gdy wniknęłam do psiego świata. Liczne seminaria, całe mnóstwo pozytywnych opinii, a przede wszystkim – letnie obozy! Od razu zapragnęłam pojechać na takie pięciodniowe szkolenie. Jednak prędko okazało się, że nie jestem jedyna. Zapisy zostały ogłoszone już na przełomie listopada i grudnia (a może był to październik?), a miejsc ubywało w zadziwiającym tempie (niczym bilety na koncert Eda Sheerana**). Walka była wyczerpująca, ale w końcu udało mi się dostać.
W tym roku było podobnie.
Tak, byłam w Annówce na Odlocie i rok temu, i teraz. Hańba mi, że jeszcze nic nie pisałam, ale lepiej późno niż wcale!
Na początku przybliżmy sobie, czym jest sam obiekt. Trzypiętrowy dom należący do dwojga ludzi i ich siedmiu psów. Duże, ogrodzone pole zagospodarowane jako plac treningowy dla psów, ale też ludzi. Przede wszystkim, jest to miejsce z duszą. Zawsze będzie mi się kojarzyć z ciepłymi bułeczkami, wspólnym graniem w planszówki po nocach, siedzeniu w łazience z Zuzą (to ona lubi spać na kafelkach pod toaletą) i wiecznie obecnymi szczeniakami.
Marta wielokrotnie wspominała, że nie ma talentu kucharskiego, ale wspaniałe posiłki i ciasta sprawiły, że po powrocie, gdy stanęłam na wadze, pokazała się zaskakująca dla mnie liczba. Oponka na zimę już gotowa!
Odlot, jak sama nazwa wskazuje, skupia się na lataniu. A jakiego sportu grawitacja się nie ima?
Mam nadzieję, że wszyscy pomyśleli o dogfrisbee.
Obóz ten, prowadzony jest przez dwie osoby, które podziwiam: Paulę Motywację i Agę Detal (wiecie, to tak zwane nazwiska znaczące, jak w „Zemście”). Każdego dnia miałam okazję szkolić się pod ich czujnym wzrokiem, który szukał niedociągnięć, a w końcu chodzi o poprawienie błędów. Prócz tego obie są bardzo miłe, pomocne i otwarte na nowe pomysły.
„Drugi raz? Na ten sam obóz? Nie nudzisz się tam?” Słyszałam takie pytania nie raz, nie dwa, są zrozumiałe. W końcu to rzeczywiście mój drugi obóz, prowadzony przez te same osoby, w tym samym miejscu. Jednak moja odpowiedź brzmi: Nie. Nudy nie było. Znam osoby przyjeżdżające trzeci, czwarty raz. W tym roku robiłam zdecydowanie inne rzeczy niż poprzednio. Szlifowanie rzutów przydaje się niezależnie od poziomu zaawansowania, a wykłady miały zupełnie różną tematykę.
Przejdźmy do tego, co właściwie robiliśmy na tym obozie. Na przykład takie rzeczy:
Wniosków jest wiele. Z jednej strony mam kilka dużych błędów w komunikacji z Beethovenem, z drugiej strony mój pies to myślący geniusz. Najbardziej zaskoczona jestem tym, jak się zachowywał w klatce i na placu. Kiedy była pora odpoczynku, zwijał się w kłębek i zasypiał. ale gdy otwierałam drzwi wyjściowe, mój bark gorzko płakał, bo siła z jaką Bet ciągnął na trening była niesamowita. Po spuszczeniu ze smyczy, dawał z siebie 110% i dzielnie walczył, żeby zrozumieć o co może mi chodzić tym razem. Napotkaliśmy na swojej drodze dużą, dobrze zakorzenioną w jego umyśle przeszkodę, z którą będziemy walczyć przez najbliższy czas. Wierzę, że mimo wszystko damy radę!
* Mam nadzieję, że jest to przypis nikomu niepotrzebny, ale na wszelki wypadek napiszę – to fragment piosenki z kreskówki „Fineasz i Ferb”
** Porównanie dla mnie idealne – już jutro idę na jego koncert w Monachium!
Pięć dni, dziesięć treningów z psem, wiele godzin ćwiczeń dla ludzi. Może i było narzekanie na pogodę, mówienie, że nie damy rady, ale był to fantastycznie spędzony czas. Pełen śmiechu, radości, wielkich kroków naprzód. Każdy z nas dużo się nauczył, wie jakie błędy dotychczas popełniał i będzie nad tym pracować.
Jeśli ktokolwiek wahał się czy warto pojechać do Annówki, to po tych kilku akapitach liczę, że wątpliwości zostały rozwiane. Oczywiście, jeśli macie jakieś pytania, chętnie pomogę 🙂