Jak wiadomo Wam pewnie nie od dziś, nagradzam Beta co chwilę i sypię żarciem z rękawa za każdą interakcję ze mną. Nie jestem zwolenniczką głodzenia psa, żeby wchodził z nami w interakcję, ale zdecydowanie to ja jestem źródłem najwspanialszego żarcia, jakie ma szansę dostać. Nie zawsze daję mu dostęp do przysmaków czy gryzaków za coś, czasem to po prostu wzbogacenie codziennego życia, pomoc z wyciszeniem, odreagowanie po trudniejszym dniu. Hello Dogs odezwało się do mnie z propozycją, że wyślą nam przysmaki – Beethoven gdyby mógł, na tę wiadomość przebierałby już łapami.
Paczka dojechała zapakowana skromnie, co z punktu ograniczania śmieci bardzo mnie ucieszyło – smaczki były owinięte w kawałek papiero-kartonu. Przysmaki Hello Dogs oczywiście były dodatkowo w swoich opakowaniach, ale nie było żadnej (zbędnej) folii bąbelkowej czy innych cudów.
Nie jest to taka ilość przysmaków, żeby przetestować ich długofalowy wpływ na samopoczucie Beethovena, ale z pewnością mam garść opinii, którymi mogę się podzielić.
Przysmaki funkcjonalne Hello Dogs
Ta właśnie kategoria interesowała mnie najbardziej. Smakołyków, innych prócz karmy, używam w treningu (jako nagrody, której Bet nie może odmówić) albo jako rozładowanie emocji, wyciszenie. Łatwo zauważyć, że z paczki od Hello Dogs do tego właśnie będą służyć te przysmaki: funkcjonalne zjedzone zostaną podczas codziennych wyzwań, żwacze posłużą jako zajmujące na chwilę psa gryzaki, a suszona wołowina znajduje się na tej skali gdzieś pośrodku.
Łosoś + Daktyl
Ogólne odczucia
Zawsze zastanawia mnie czy to ja nie umiem dysponować zasobami, czy jednak opakowania są po prostu za małe. Osiemdziesiąt gram smaczków z łososia i daktyli starczyło nam na trzy długie spacery. Ćwiczyliśmy tylko przywołanie, a jedynym rozproszeniem były wszędobylskie sarny i zające. Dużo spokojniejsze to środowisko od przestrzeni miejskiej, gdzie na każdym kroku napotykam psy i czasem zamieniam się w podajnik karmy, żeby uciec z wybitnie źle wróżącej sytuacji.
Przysmaki te zdecydowanie intensywnie pachną. Jeśli jednak miało się do czynienia z wątróbką (czego się nie robi dla uwagi psa), nie jest to ten poziom intensywności. Chyba nic nie będzie w stanie tego pobić.
Używanie
Są dość twarde, w ich połamanie rękoma trzeba włożyć trochę siły. Byłam w stanie bez problemu podzielić pasek na kilka kawałków, ale dalsze dzielenie było już nieco trudniejsze. Zaletą jest, że dzięki temu się nie kruszą. Nic nie odpada, żaden pyłek nie zostaje na dłoniach, a zakończenia są wręcz nieco ostrzejsze. Oczywiście nie zrobią psu krzywdy, ale zachowają kształt przez długi czas.
Kiedy spojrzymy na ułamany kawałek z boku, dla mnie wygląda jak brownie. Robiłam jedno z fasoli, może dla osób o specyficznym guście i łosoś by się nadał? Wracając do rzeczy, widać że są treściwe.
Zawartość łososia (mięso, ale i tłuszcz) oraz daktyli (dość tłuste) lub też sama obróbka przysmaków w fabrykach Hello Dogs (wiecie, że nigdy nie byłam w fabryce?) sprawia, że smakołyki zostawiają na dłoni lekki osad. Nie przyrównałabym tego do kapiącego oleju z patelni, a raczej śladu po kremie. Mi to nie przeszkadzało, ręce nieco pachniały, ale przynajmniej błyszczały się w słońcu. Naturalny nabłyszczacz przypominający z boku brownie, czyli inaczej przysmaki łosoś + daktyl kupisz tutaj.
Jak na załączonym wyżej filmiku widać, Bet wcinał bez większego zastanowienia. A musicie wiedzieć, że warunki nie były łatwe! Wokół pełno było zajęcy, które aż się prosiły o pogonienie! I jeszcze te stada saren, wprost niebo dla pieska, który niestety musiał chodzić na lince. Będąc na moment poważną, nic się Betowi od tego nie stało, a przy dzikich zwierzętach zawsze trzeba mieć psa pod kontrolą.
Królik + Czystek
Opakowanie 100g brzmi jak większe, a to wszystko dlatego, że te przysmaki są lżejsze. Hello Dogs prawdopodobnie obdarowało mnie dwoma skrajnie różnymi wariantami smaczków – pierwsze były treściwe, twarde i zbite, a te lżejsze, włókniste i cieńsze.
W używaniu są dzięki temu dużo prostsze: połamać mogłam je jedną ręką. Jednak jedna cecha ciągnie za sobą drugą. Jeśli przysmaki są łatwiejsze do podzielenia, będą też miały większą tendencję do kruszenia się. Nie rozpadają się w dłoniach – dla porównania, są dużo trwalsze niż te od Lata Kity – ale mogą zostawić pojedyncze drobinki na dłoniach.
Na zdjęciu widać charakterystyczną strukturę smakołyków. Na pierwszy rzut oka przypomina mi to ziarna lnu, ale możliwe że to dodatek czystka powoduje tę fakturę. Nie są tak tłuste, na dłoni nie pozostaje praktycznie żaden ślad, a wciąż pachną dość intensywnie. Oczywiście żadne inne mięso rybie nie podskoczy pod kątem woni, ale Beethoven nie narzekał na brak wrażeń. Pałaszował bez najmniejszych zastrzeżeń. Przysmaki królik + czystek kupisz tutaj.
Suszona wołowina
Suszone mięso to jednak klasyk. Niezawodne, przewidywalne i przede wszystkim idealne dla psich alergików. Duża część psów zmaga się z różnymi alergiami lub nietolerancjami. W takich przypadkach jednoskładnikowe smakołyki są dużym atutem – nie trzeba się zastanawiać, co znów wywołało ból brzucha czy wysypkę.
Suszone mięso, szczególnie wołowinę, jeśli trzymało się w ręku, to faktura jest charakterystyczna. Mięso się nie kruszy, jest nieco włókniste. W cieńszych fragmentach łatwiej je połamać, przy większych bez włożenia większej siły czy użycia nożyczek nie dałabym rady ich podzielić. Przypomina się w takich momentach lekko gumowy gulasz na stołówce – Beethoven zawsze musi chwilę w pysku pomielić te przysmaki, mimo że nie są tak twarde. Myślę, że ta specyficzna włóknistość jest tu rozwiązaniem, ale specjalistką nie jestem. Suszki to dobry wybór jeśli szukasz przysmaków treningowych. W domu można podzielić je na mniejsze części i na spacerze częstować psa. Jeden składnik sprawia, że nie przedawkujesz niczego zbyt szybko, w końcu to tylko białko. Suszoną wołowinę kupisz tutaj.
Używam suszonego mięsa właśnie podczas treningu. Ostatnio dorzuciłam trochę do karmy w saszetce, żeby całość przesiąkła zapachem. Dzięki temu wszystkie nagrody stają się nieco bardziej atrakcyjne, a raz na jakiś czas pies dostaje bonus w ramach mięsa. Beethovenowi od razu milej się pracowało 😉
Żwacze wołowe
Tak zwane śmierdziele. Po wyjęciu z opakowania nie czuć tego aż tak bardzo, bo cała magia dzieje się później. Po połączeniu się śliny psa, ciepła z pyska i tego kawałka żołądka krowy, cała przestrzeń pachnie oborą. Jeśli z tym kojarzy Ci się dzieciństwo, może w myślach pojawią się długie wieczory, karmienie kur i bitwy na patyki. Jednak gwarantuję, że większość osób będzie chciała natychmiast opuścić pomieszczenie. Podanie Beethovenowi żwacza w domu kończy się otrzymaniem spojrzeń pełnych wyrzutu i obrzydzenia od wszystkich domowników. Jak się kocha pieska, to całego – wraz ze wszystkimi jego śmierdzącymi odsłonami, prawda? Jeśli nie odstrasza Cię zapach, a kusi wizja zachwyconego psiaka i kilkunastu minut świętego spokoju, żwacze wołowe kupisz tutaj.
Jednak poświęcenie jest warte efektu. Powolnie żujący sobie pies to jeden z najbardziej uspokajających widoków na świecie. Nie wiem co takiego ma to w sobie, że tak na mnie oddziałuje. Prawdopodobnie to atawizm – czynność żucia wycisza, więc może obserwacja jak inny osobnik je działa podobnie.
Warto jednak przy tym pamiętać, że każde przysmaki mają swoją dawkę. W przypadku reszty paczki od Hello Dogs dokładna miarka nie była tak istotna, ale przy żwaczach ma to większe znaczenie. Są to dość tłuste gryzaki, intensywne, więc psy nie powinny ich jeść na co dzień. Sprawdzają się jako urozmaicenie i tak można je traktować. I skoro są one tłuste, lepiej nie podawać ich psom z problemami z wątrobą czy trzustką, które to muszą być na lekkich karmach nieobciążających tych narządów.
W przypadku wszystkich innych psiaków trzeba zachować zdrowy rozsądek – jak to w życiu bywa!
Wygląda na to, że to już wszystko, co mogę powiedzieć o przysmakach od Hello Dogs. Cieszę się, że podjęłam się tej współpracy i mam nadzieję, że i Wam czytało się przyjemnie. Jeśli mielibyście wybrać jedne smakołyki z wyżej wymienionych, które by to były? Śmierdzące gryzaki? Przysmaki funkcjonalne? Czy może klasyczne suszone mięso? Dajcie znać!