Ludzie lubią się dzielić na grupy, popadać w skrajności. W przypadku właścicieli psów często spotkamy się z podejściem, że gdy wyjeżdżasz gdzieś bez swojego czworonoga, to możesz go już właściwie oddać. Przecież go nie kochasz.
Z drugiej strony pojawią się osoby, których psy częściej widują opiekunów i rodzinę, niż własnych właścicieli.
Jak możecie się już domyśleć, zdrowe podejście jest gdzieś pomiędzy. I chyba wreszcie doszłam do swojego złotego środka. Co więcej, relacja z psem mogła na tym zyskać.
Mocna relacja z psem potrzebuje czasu i zrozumienia z obu stron
Wspominałam w poprzednim wpisie, że w lipcu żyłam na walizkach. Nieustannie przemieszczałam się pomiędzy działkami a Warszawą, w tym niejednokrotnie zostawiając psa z rodziną. Było to frustrujące, bo z reguły decyzja zapadała dzień przed samym wyjazdem. Beethoven też czuł, że coś jest nie tak. Dla nikogo nie jest zdrowe takie nieustanne zmienianie pobytu, w dodatku niestabilne i niezaplanowane.
Ten rok był rollercoasterem. Widać to chociażby w moich wpisach z tego okresu.
W lutym pisałam o tym, że wina nie jest po stronie psa. Jeszcze w tym samym miesiącu tekst poświęciłam strachowi przed zmianą. A w marcu wyprodukowałam wielki wpis o emocjach. Swoich emocjach.
W relacji ja-Bet wiele się zmieniało, bo wprowadzałam nowe metody, próbowałam patrzeć z innej perspektywy i jednocześnie się nie pogubić.
Nie udało się, wpadłam w niejeden mętlik.
Znam kilka osób, które dogadują się ze swoimi psami świetnie. Nie przechodziły takich kryzysów, nie miały tak wielkich turbulencji po drodze. Zastanawiam się jednak, czy nie wynika to z tego, że za mało je znam i po prostu mi nie powiedziały.
Kiedyś czytałam świetny artykuł o kryzysach (gdy go odkopię, bo zamierzam, wrzucę go tutaj). Było w nim jasno wytłumaczone, że kryzys to punkt kulminacyjny do rozwoju, niezbędny do zrobienia kroku w przód.
I z perspektywy czasu uważam, że to prawda. Oczywiście nie jestem zbyt szczęśliwa, że wszystko zadziało się w jednym momencie. Chętnie rozłożyłabym sobie te kryzysy w czasie, może dzięki temu lepiej bym je przyswoiła. Kto wie?
Dlatego moja relacja z psem potrzebowała czasu. Głównie z mojej strony. Potrzebowała mojej poukładanej głowy, ogarniętego (względnie) chaosu. Nie byłabym w stanie tego osiągnąć, nie przechodząc wcześniej przez kryzys.
Dlatego w moim (naszym?) przypadku, to ja byłam ogniwem, który potrzebował czasu. To ciekawe, bo zawsze uważałam, że Beethoven powoli przystosowuje się do nowych ludzi, relacji. Warto obserwować swojego psa i raz na jakiś czas robić takie retrospekcje – ciekawe rzeczy mogą wyjść na wierzch.
Wyjazd bez psa – bez płaczu i zgrzytania zębami?
Szkocja i trudne pożegnania
Rok temu polecieliśmy z rodziną do Szkocji. Wakacje życia, kamperowanie i wspaniałe przeżycie. Dla Beethovena trochę odpoczynku, a trochę tęsknoty.
Wtedy, po części z konieczności, a po części z możliwości, Bet został na działce z dziadkami. To miejsce zna od szczeniaka i uwielbia, babcia dba o jego linię (by była gruba i wyraźna), a Bingo, kumpel od dzieciństwa, zabawia go dzień i noc.
Przez pierwszy tydzień było świetnie. Nie wychodził na tak długie spacery, bo wolał się nie oddalać od posesji (na wypadek, gdybym nagle wróciła), ale prócz tego nie zmienił się zbytnio. Dalej szalał i był atencjożernym stworem.
Problem pojawił się kilka dni później. Byłam bardzo dobrze poinformowana, bo otrzymywałam wiadomości o stanie psa prosto od babci.
Wraz z rozpoczęciem drugiego tygodnia mojej nieobecności, Bet zaczął powoli gasnąć. Leżał godzinami przy drzwiach lub bramie i snuł się po posesji. Mnie też to gryzło, bo czułam, że przestał odpoczywać i korzystać z mojej nieobecności, a zaczął się przejmować.
Po powrocie pamiętam swoją radość i szczęście Beta. Wielki wulkan emocji i ulgi. Nie czułam, żeby relacja z psem na tym jakkolwiek ucierpiała – może musiałam przypomnieć mu, że na przywołanie się przychodzi, ale tylko tyle (o budowaniu tejże relacji pisała chociażby Gosia w tym wpisie). Tamten wyjazd zapadnie mi w pamięć na długo (oby na zawsze!), ale rozstanie do łatwych nie należało.
Niemiecka rozłąka
W tym roku kontynuowałam swoją tradycję i zawitałam w Niemczech. Nie było mnie w Polsce przez czas podobny temu, gdy wybraliśmy się z rodziną do Szkocji.
Tym razem byłam jednak sama. Beethoven został na działce z dziadkami i częścią mojej bliższej rodziny.
Znów byłam informowana o jego dobrostanie na bieżąco. Czasem mi go brakowało, gdy budziłam się sama w pustym mieszkaniu i niespiesznie szykowałam sobie śniadanie. Zazwyczaj nikt nie wyciągał mnie z łóżka przed dziesiątą, przez co część dnia przeciekała mi między palcami.
Patrząc na to z szerszej perspektywy, czułam, że brakuje mi psa. Jego obecności.
Ale nie tęskniłam tak, jak podczas innych wyjazdów.
Nie zastanawiałam się przesadnie, jak Bet sobie radzi. Nie zdarzało mi się wpaść w tęsknotę. Raczej zwiedzałam piękne miejsca i myślałam: „Tu by się Beethovenowi spodobało”. Ze spokojem i zadowoleniem,
Powrót – relacja z psem na zupełnie nowym poziomie
Kiedy jechałam samochodem w kierunku działki, czułam ogarniający mnie spokój. Uczucie, które cię wypełnia po udanych wakacjach, ale też podczas drogi do ukochanego domu. Byłam w drodze do miejsca, w którym czekali na mnie bliscy i mimo że destynacją nie była Warszawa, czułam, że jechałam do domu.
Wchodząc cicho do domu, zobaczyłam dwa rozpłaszczone na ziemi, włochate cielska. Bingo spał, Bet również. Zostałam obdarzona dwoma szczeknięciami zdziwienia, zaskoczenia i frustracji wynikającej z przerwania snu, ale później języki i ogony zaatakowały mnie z wszystkich stron.
Po przetrwaniu masowego napadu miłości, usiadłam na podłodze dając sygnał Bingowi, żeby zostawił mnie na chwilę z Beethovenem. Nie było to subtelne, bo musiałam zrobić kilkanaście uników przed rozentuzjazmowanym jęzorem, ale w końcu się udało.
Spędziłam kilkanaście minut lub więcej na głaskaniu Beta po brzuchu. Rozwalił się obok mnie błyskawicznie i gdy tylko zabierałam rękę, ogon zaczynał szaleńczo machać, a oczy wpatrywać się we mnie z błaganiem.
Wieczorem, gdy każdy poszedł do swojego pokoju, siedziałam z Beethovenem na kanapie. Bok w bok.
Cieszyłam się, że mnie tak wylewnie przywitał, bo to zawsze poprawia humor, ale ze swojej strony miałam tylko spokojną radość.
Kiedy głaskałam go niespiesznie po boku, opierając się o poduszkę na kanapie, czułam się u siebie. W domu.
W kwietniu odpowiedziałam na pytanie, czym jest dla mnie piękna relacja z psem. Czuję, że jestem krok bliżej.
Relacja z psem a odpoczynek od siebie
Zmiana środowiska pozwala oderwać się od codziennych spraw, problemów i trosk. Zawsze tak było i zawsze tak będzie – słynne „A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?” nie wzięło się znikąd.
Samodzielny wyjazd, bez psa, pomaga. Oczywiście nie mówimy tu o ciągłym zostawianiu swojego czworonoga, tylko, jak zwykle, złotym środku.
Zdałam sobie sprawę, że niektóre rzeczy, którymi się przejmowałam, wcale nie były tego warte. Mogłam poukładać priorytety na nowo, przemyśleć kilka spraw i oderwać się od codzienności.
Ale przede wszystkim, zdystansowałam się. Nabrałam większej wdzięczności za to, że po prostu budzę się z merdającym ogonem obok. Za to, że mam z kim spacerować po okolicy. Cieszyć się takimi drobnymi rzeczami, przestać przejmować nadmuchanymi problemami i odłożyć swoje ambicje hen hen daleko.
Tym sposobem znalazłam swój złoty środek. Bez ogromnych fajerwerków, ale też z entuzjazmem. Z rozsądkiem i szczyptą szaleństwa.
Relacja z psem zmienia się i ewoluuje przez całe życie. Nie jest to jednak wzrost geometryczny, a skokowy – nawet takie małe, codzienne sytuacje, mogą coś zmienić. Pomalutku, powolutku drepczemy do celu gdzieś tam przed nami. Ważne, że razem i w swoim tempie.
A że czasem zejdziemy na bok pobiegać z jednorożcami czy turlać się w zielonej trawie, to już nasze małe tajemnice.