Ostatnie dwa tygodnie to okres kryzysów w moim życiu. Nie wiem czym sobie zasłużyłam czy też nadepnęłam bogom na odcisk, ale najwyraźniej wszystko postanowiło dziać się w jednym czasie.
Żeby jednak zrozumieć, co się dzieje w mojej głowie, cofnijmy się o przynajmniej pół roku.
Wakacje 2018
Za mną wspaniały obóz, jakim jest Odlot w Annówce, coraz bliżej zawody Latających Psów w Warszawie, na których chcę się pojawić z Beethovenem. Co więcej, wystartować!
W związku z tym, że warszawska edycja LP jest jednym z ostatnich wydarzeń w sezonie dogfrisbee, moje myśli zaczęły krążyć wokół roku 2019. W końcu moim marzeniem było i jest zrobienie freestyle’u, a od siedzenia na czterech literach nic się nie zmieni.
Na tamtym etapie największą przeszkodą było puszczanie na odległość, a dokładniej brak tej umiejętności. Beethoven, niestety z mojej winy i frustracji na samych początkach trenowania tego sportu, zakodował sobie że cokolwiek by się nie działo, musi trzymać dysk w pysku i z nim do mnie przyjść. Gdybym mogła cofnąć się w czasie i zapobiec temu wszystkiemu…
O wehikule czasu na razie mogę pomarzyć, więc trzeba było stanąć twarzą w twarz z tym problemem. Najlepszym rozwiązaniem wydawało mi się, z resztą prawidłowo, pójście na trening do Ani Radomskiej (a.k.a. Pająka). Od ilu miesięcy o tym myślałam? Śmiało, strzelajcie.
Ponad pół roku.
Czasem mam ochotę mocno walnąć w czachę siebie z przeszłości. Tak żeby poczuła.
Dlaczego dopiero pod koniec sierpnia wylądowałam na treningu? Zadawałam sobie to pytanie wiele razy, więc wydaje mi się że poznałam już na nie odpowiedź.
Strach.
Głupi, irracjonalny strach przed zmianą. Przed nowym.
Żyłam sobie w przeświadczeniu, że Bet nie umie puszczać na odległość, wiedziałam, że jest to moja wina i w pewien sposób… Pogodziłam się z tym. Była to jedna z licznych cegiełek dokładających się do mojej permanentnej frustracji, ale tworzyła też taką złudną strefę komfortu. Złudną, bo nie czułam się w niej dobrze.
Ale z jakiegoś powodu tak mi było łatwiej. Nie musiałam się przed nikim tłumaczyć, wychodzić ze swojej bańki ani specjalnie wysilać.
Drugą sprawą była obawa przed reakcją Ani. Zobaczy mnie, małolatę z ambicją sięgającą gwiazd i umiejętnościami zdecydowanie do niej nieadekwatnymi. Powie mi, jak wiele czasu zmarnowałam, co zrobiłam źle. Potępi moją postawę z początków pracy z psem (mniej więcej pierwsze 1,5 roku).
Poszłam tam zapewne pod wpływem impulsu i dużego wsparcia od bliskich. Mówili, że będzie dobrze, chociaż ja byłam pewna, że tak się nie stanie. Ale gdzieś tam moja podświadomość była nieco spokojniejsza.
Wiecie co się stało?
Dojechałam na ten AWF, po drodze moje serce wykonało kilka efektownych salt w każdą możliwą stronę i stanęłam przed Anią.
Zaczęłyśmy rozmawiać, poprosiła mnie żebym wzięłam dyski, zaczęła pokazywać pierwsze ćwiczenia i… Ta godzina gdzieś zniknęła. Pamiętam tylko mnóstwo pozytywnych emocji i euforię nie do opisania, kiedy po niepełnych 60 minutach mój pies puszczał dysk na odległość. Nieznaczną, z zawahaniem, ale to robił.
Wtedy w nas uwierzyłam.
Obecnie
W jaki sposób odnosi się to do teraźniejszości?
Mój strach przed treningiem z Anią okazał się irracjonalny, ponieważ nie oceniała mnie, nie wytykała błędów, tylko pokazywała co mogę zrobić lepiej. Nie naciskała, nie obrażała, nie wyśmiewała, tylko próbowała zrozumieć i dopasowywała się do nas w pracy.
Już od ponad roku kwitł we mnie strach, ale przed czymś dużo dla mnie ważniejszym i zdecydowanie trudniejszym.
Spotkaniem z behawiorystą.
Nie chciałam pogodzić się z tym, że nie daję rady. Że osiągnęłam próg moich umiejętności i cierpliwości. Nie byłam w stanie zaakceptować faktu, że potrzebuję czyjejś pomocy.
Zosia Samosia – samospełniająca się imienna przepowiednia (na takie trzeba wyjątkowo uważać).
Na szczęście znowu kilka osób przemówiło mi do rozsądku. Tomek, prowadzący z Elą Krogi Dog Training, wie co robi.
Dlatego też 7.03 zrobię wielki krok w naszym życiu z Beethovenem. Zasięgnę porady behawiorysty. Wreszcie stać mnie finansowo, a przed wszystkim psychicznie, żeby to zrobić.
Czy przestałam się bać? W życiu!
Z każdym dniem rośnie we mnie ekscytacja, ale też strach. Po części jest on logiczny, ponieważ człowiekowi dobrze jest w jego prywatnym gniazdku i jeśli ktoś go nie wyciąga z niego na siłę, to dlaczego miałby je opuszczać? Oczywiście, może przeciekać, może być nieidealne, ale wysiłek, jaki musiałby włożyć w zbudowanie nowego wydaje się dużo większym kosztem niż znoszenie tych niedociągnięć na co dzień. No i przecież nowe lokum może mieć swoje wady, kto wie czy nie gorsze!
Myślałam, że jestem osobą otwartą na zmiany. Na nowe.
Dopiero niedawno okazało się, jak bardzo się myliłam.
Rzeczywiście, jestem tolerancyjna i lubię poznawać nowe punkty widzenia. Jednak ściana oddzielająca moją strefę komfortu od reszty świata jest dla mnie momentami nie do przebicia.
Wiem, że po spotkaniu z Tomkiem nasze problemy nie znikną. Wiem, że możemy mieć przed sobą długą i mozolną drogę odkręcania tego wszystkiego. Ale przynajmniej nie będę więcej stać w miejscu. Nic mnie nie dobija tak, jak bezsilność.
Agresja u Beethovena jest czymś, czym był dla mnie jego problem z puszczaniem na odległość. Nieodłącznym elementem życia, który był jedną z większych cegiełek budujących moje negatywne emocje. O tym, że nie do końca umiem sobie z nimi radzić, opowiem innym razem, ale chcę, żeby widoczna była skala sytuacji.
Mogłam temu zaradzić wcześniej, przez co Betowi, jak i samej sobie, oszczędziła bym męczenia się z tym problemem przez kolejne miesiące. Mogłabym zapobiec moim emocjonalnym kryzysom, na które z pewnością wpływ mają problemy Beethovena.
Ale tak kurde było mi łatwiej. Żyć dalej w przeświadczeniu, że jeśli sobie z tym nie poradzę, udowodnię wszystkim, że nastolatka i pies to złe połączenie. Mówiłam sobie: „przecież jestem Zosia, kim będę jeśli NAWET z TYM nie dam sobie rady?”.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę ze skali problemu. I bogom, bóstwom czy innym siłom nadprzyrodzonym dziękuję, że są wokół mnie ludzie, którzy mnie w tym wszystkim wspierają, przytulą i są w stanie uspokoić mój wewnętrzny sztorm.
Jeśli boicie się pójść ze swoim problemem do fachowca, zadajcie sobie pytanie: „czemu?”. Przy odpowiedzi „bo mnie wyśmieje/skrytykuje/tym podobne” nie macie sie czego bać.
Okazuje się, że kompetentne osoby nigdy nie obrażają czy też poniżają początkujących. Niezależnie jak błahe mogą im się wydawać ich problemy, kryzysy proste do rozwiązania i głupie błędy popełnione w przeszłości, ostatnią rzeczą będzie powiedzenie nam w twarz „jesteś beznadziejny/a”. Naprawdę.
„Wielkie umysły rozmawiają o pomysłach, średnie umysły rozmawiają o wydarzeniach, małe umysły rozmawiają o ludziach”
Eleanor Roosevelt
To też cenna wskazówka jak poznać prawdziwych fachowców.