Każdy, kto trochę więcej w swoim życiu pisał i niedajboże zrobił sobie przerwę lub zaczął na tym zarabiać (jak się okazuje, obie rzeczy potrafią wybić z rytmu), kiedyś dochodzi do ściany. Siada i nie wie o czym pisać, nie może się zebrać. A ja postanowiłam, że skoro kończę dziś (w dniu pisania) 19 lat, to warto wrócić do tego, co tak zachwycało i pochłaniało swego czasu czternastoletnią Zosię.
Jest na tyle kiepsko, że wpisałam w googla „what to write about”. I gapiłam się na te listy tricków, hacków i tipów. Dlatego piszę, cokolwiek, o czymkolwiek. Bo przynajmniej stukam tymi palcami w klawiaturę. Pierwszy raz od maja.
No dobrze, urodziny. Spolier: z ukończeniem 18 lat, czy nawet 19, wcale nie stajesz się wielkim mędrcem, nie dostajesz w prezencie zestawu przydatnych mechanizmów radzenia sobie z podejmowaniem trudnych decyzji czy braniem na siebie różnorakiej odpowiedzialności. Mija po prostu kolejny dzień.
To, co de facto liczy się najbardziej, to ten czas pomiędzy. Kiedy uda Ci się podjąć decyzję zgodnie ze sobą. Kiedy postawisz na swoim. Kiedy zaryzykujesz i albo dostaniesz od życia po tyłku, albo coś zyskasz. Kiedy stracisz wiarę w ludzi tylko po to, żeby kilka godzin czy dni później ją odzyskać.
Nie czuję się dużo poważniejsza czy mądrzejsza – pisząc to zdanie słucham piosenki z drugiej części Krainy Lodu o przemijaniu. No dobrze, coś tu rzeczywiście jest zbyt dużym zbiegiem okoliczności.
Ostatnio mignął mi post Ani znanej w sieci jako Aniamaluje poruszający temat, który okazał się dla mnie zaskakująco ważny.
Wpisy, które się najlepiej czytają, to te, które są albo komuś potrzebne (zdobywanie informacji) i wyszukiwarki wyrzucają je w pierwszych wynikach, albo niosą duży ładunek emocjonalny. Prócz recenzji szelek i tekstu o borderach, najchętniej klikane moje artykuły to te, które pisałam w bólu czy złości. Czy to dobrze, czy źle, nie mi oceniać. Ja też lubię czytać wypowiedzi, z którymi mogę się utożsamiać; zobaczyć, że nie jestem jedyną osobą, która zmaga się z danym problemem.
Ludzie się starzeją czy też rosną, bo na różnych etapach życia używa się innych czasowników. Normalne jest, że z czasem będą ich dotyczyć inne problemy – dlatego w wersji idealnej, czytelnik dorasta wraz z nimi. Miejmy też nadzieję, że z mijającymi latami osoba pisząca ma coraz więcej sposobów by radzić sobie z różnymi zdarzeniami i może nie wylewa wszystkich swoich bolączek w internecie. Czasem to dobry sposób, ale zdecydowanie nie jest najbezpieczniejszy.
Nie wiem do czego dążę w tym wpisie, nie wiem czy dążę do czegokolwiek. Wiem, że już nigdy nie będę pisać tak, jak pisałam trzy czy cztery lata temu, bo się zmieniłam – i chwała mi, strasznie trudne to były dla mnie lata. Nie wiem czy chcę wyciągać takie wnioski, ale nie wykluczam, że to silne emocje, pod których ciągłym, nieustającym wręcz wpływem byłam, sprawiły, że część moich tekstów się przebiła przez nijakość internetu i dotarła do ludzi.
Co więcej, czytam mniej. Nie przestałam tego kochać, bo nie ma nic tak wspaniałego, jak świat w którym można się bezpowrotnie zgubić. Ale tu jest ten haczyk – bezpowrotnie gubić się już nie muszę. Nie chowam się w tych światach tak często, bo suma summarum tu nie jest mi tak źle. Nie brzmi to najlepiej biorąc pod uwagę ostatnie tragedie związane z katastrofą klimatyczną, naszymi rządzącymi czy Afganistanem, ale patrząc na siebie z perspektywy lat wiem, że jest mi lepiej.
Zapadła decyzja, wpis dostał tytuł. Wtyczka do SEO krzyczy na mnie nieustannie, ale kto by się tym przejmował – przecież wiem, że nikt nie wpisuje w googla „Zośka urodzinowe o wszystkim i niczym”, więc równie dobrze mogę nie wpychać tu na siłę żadnych nagłówków czy fraz kluczowych. Nie oszukujmy się, nie po to piszę.
Wracając do jednego z tysiąca rozgrzebanych tu wątków, nie piszę już o wierze w siebie, o byciu sobą, o akceptacji siebie czy swojego psa. Pisałam o tym wtedy, gdy były to moje problemy, bo pisanie pozwalało mi uspokoić moje myśli, spojrzeć na te tematy z innej perspektywy. Nie będę też pewnie pisać tak dużo o emocjach, chociaż kto wie – jestem wrażliwa i impulsywna, lepszego połączenia nie ma.
Gdybym pojechała na studia do Szwecji, tematów było by mnóstwo, ale nie pojechałam. Zostałam w swojej większej czy mniejszej strefie komfortu na kolejne kilka lat, studiować będę w Warszawie. Przypomniało mi się przy okazji, że muszę zmienić opis – małolata to nie jest dokładnie to słowo, którego bym użyła siebie opisując. Ale chyba na razie lepszego nie mam.
Będę pewnie dalej pisać o psie, bo Bet mimo że trochę się starzeje, wciąż drepcze u mego boku i mam nadzieję, że będzie jeszcze przez wiele lat. Czy będę coś pisać o studiach? Nie wiem. Nie składam żadnych deklaracji, bo ostatnio zauważyłam, że lepiej wychodzą mi rzeczy, które po prostu robię, a nie o których piszę, że je zrobię. Patrzcie, wynalazłam lekarstwo na słomiany zapał i prokrastynację w jednym – po prostu zabrać się do roboty. Fascynujące, że wszyscy o tym mówią i rzeczywiście działa. Szkoda, że to nie aplikacja, którą pobierasz na telefon mając nadzieję, że rozwiąże wszystkie Twoje problemy i zrewolucjonizuje Twój styl życia, a potem nigdy z niej nie korzystasz i odkrywasz ją trzy lata później. Nie żebym tak robiła.
Oczywiście wciąż odkładam mnóstwo rzeczy na ostatnią chwilę i pewnie zawsze będę w jakimś stopniu – podążałam wedle tego schematu zbyt wiele lat by móc to wyplenić w trzy dni, tygodnie czy miesiące.
Czy chciałam o czymś jeszcze napisać? Chyba nie. Godzinę stukałam w klawisze w całkiem sensownej kolejności, pokazałam swojemu mózgowi, że mogę pisać i tak łatwo tego nie oddam.
Dziękuję za przejście ze mną przez ten dziwny mętlik, do napisania.