Nie jestem nauczycielem angielskiego. Ba, nawet międzynarodowej matury (IB) pisać nie zamierzam. Ale że język angielski lubię i w jakiś sposób (dość bezpośredni) wiążę z nim swoją przyszłość, zależy mi na opanowaniu go w najwyższym z możliwych sposobów. Niestety, tu na scenę wkracza moje lenistwo – komu by się chciało ślęczeć nad książkami? Regularnie uczyć się słówek? No nie ma bata!
Stąd pomysł na ten wpis. Uratowała mnie właśnie ta nauka angielskiego, ale inaczej. Niekoniecznie prościej 😉
Zanim zaczniesz czytać wpis pozwolę sobie na organizacyjny paragraf lub dwa, bo ściana tekstu, jaką zobaczysz poniżej, może przerazić. Charakterystycznym dla mnie jest rozpisywanie swoich myśli, przykładów i przemyśleń na początku, a później przechodzenie do konkretów. Zachęcam więc, żeby przed tytułami, linkami i platformami przeczytać te moje wypociny. Według mnie wprowadzają w temat, ale i będzie mi po prostu miło 🙂
Cały wpis ma 20 nagłówków lub nawet więcej. Można sobie go zapisać i wrócić do niego później, on się nigdzie nie wybiera, poczeka.
Nauka angielskiego od podstaw
To nie jest wpis, a przynajmniej z założenia nie jest, dla osób nieznających angielskiego lub na podstawowym poziomie. Zamierzam tu przedstawić rozwiązania ułatwiające zwiększenie płynności, zbudowanie większej puli słów. Wiecie – po co Ci zdolność ulepszenia pralki w Simsach, jak nawet nie masz tej pralki? Lepiej inwestować w jakieś ogrodnictwo.
Ale, jeśli spojrzymy na to z szerszej perspektywy, wpis można potraktować trochę bardziej uniwersalnie – niekoniecznie tylko przy nauce samego angielskiego, chociaż wciąż sugerowałabym mieć jakieś podstawy. W końcu większość z tych rozwiązań może sprawdzić się przy nauce włoskiego, niemieckiego, suahili czy fińskiego. Czemu by się ograniczać? 😉
Żeby też wszystkich raz jeszcze uprzedzić – to są moje sposoby, które u mnie działają (lub działałyby, gdybym była mniej leniwa), więc wierzę, że zadziałać u Was też mogą. Ale w żadnym wypadku nie traktujcie tego jako pewniak. Za mało wiem o procesie uczenia się i filologii samej w sobie, żeby pokusić się o „10 rozwiązań które nauczą cię języka w pół roku!”. To nie mój styl. Nauka angielskiego jak każda inna nauka powinna być dostosowana do Was – nie zawsze jedna metoda jest tą najlepszą.
Język branżowy – po co Tobie angielski?
Zacznijmy od samego początku – po co Ci właściwie ten angielski?
Uczysz się go pewnie od pierwszej klasy szkoły podstawowej lub nawet przedszkola, ale skoro mając podstawy chcesz nieco podwyższyć swój poziom, coś Cię do tego pcha. I na tym się skupmy, żeby praca nie była na darmo.
Praca
Jeśli marzysz o karierze w biznesie, a wiesz, że język angielski jest do tego niezbędny (bardzo mądre podejście), bardziej niż dziesięć struktur z make czy szablony esejów za i przeciw będzie interesować Cię słownictwo branżowe.
Przyznaję się bez bicia, że większości potrzebnych na tej posadzie słów nie znam nawet po polsku. Nigdy się tym nie interesowałam, a przedmiot „podstawy przedsiębiorczości” mówi sam za siebie – to były podstawy podstaw. Doskonale tu widać, że mając taki cel, czekałyby mnie godziny ze słownikiem, analizami gospodarczymi czy innymi mądrymi słowami, których nie znam. Bo to o te słowa właśnie chodzi.
Studia
No dobrze, ale co gdy chcę studiować po angielsku? Celem nie jest praca, a dobra komunikacja? Znowu patrzymy na ten konkretny przypadek i zaczynamy od nowa.
Jeśli byłby to kierunek biologiczno-medyczny, czas zabrać się za nazewnictwo. Warto w końcu wiedzieć, jak nazwane są organella po angielsku, a nie zgadywać z łaciny lub obrazków. To nie zawsze zadziała – i większość osób na takim poziomie łaciny przed studiami nie zna.
Jeśli byłaby to literatura lub kierunki społeczne, warto byłoby się rozejrzeć za formami pisemnymi po angielsku. Jak konstruować rozprawki, czym różnią się od tych schematycznych, maturalnych. A różnic jest wiele, wierzcie mi.
Co więcej, w przypadku studiów przydatna jest „ogólnotematyczna baza” – warto byłoby nie mylić słowa „sugerować” z „oświadczać się” czy nie robić zdziwionej miny, kiedy wykładowca poprosi Cię o rozbudowanie wypowiedzi, a nie jesteś w stanie dojść do tego, jak było „właściwie” po angielsku. Oczywiście nawet długotrwała, systematyczna nauka nie uchroni przed tego typu sytuacjami, ale lepiej być przygotowanym nieco lepiej niż w ogóle.
Wszystko i tak sprowadza się do określenia celu i zastanowieniu się, z czym się wiąże. Skoro wyjazd do Anglii, to akcent, powiedzenia, niejednoznaczne złożenia słów. Jeśli medycyna po angielsku, to z jednej strony komunikacja, z drugiej całe słownictwo biologiczne od zera.
Wydaje się niemożliwe, ale ludzie to robili, robią i robić będą. Wystarczy się przełamać i zacząć.
Speak up!
Przełamać, zacząć, wyjść ze swojej strefy komfortu.
„Po prostu zacznij mówić.”
O tym najtrudniejszym momencie napisano setki artykułów, poradników czy innych tekstów. Nie ma idealnej metody, a brutalna rzeczywistość jest taka, że albo my się przełamiemy i mówić zaczniemy, albo zmusi nas do tego spotkanie z klientem czy pytanie wykładowcy. Wydaje mi się, że mimo wszystko lepiej jest to zrobić z własnej woli. Wychodzenie ze strefy komfortu jest trudne niezależnie od zagadnienia, ale warto spróbować.
Język jest w sowim założeniu narzędziem komunikacji i jeśli to ogniwo komunikacji wytniemy lub spróbujemy skrupulatnie omijać, nauka angielskiego (lub jakiegokolwiek innego języka) może stracić swój sens.
Perspektywa szkolna
Dobrzy nauczyciele, a kilku takich na swojej drodze miałam okazję poznać, radzili tak:
Nauczyciel jest od tego, żebyś poznał_a podstawowe zwroty i zaczął_ęła mówić. Będziesz mówić źle, kaleczyć język, używać pięciu przymiotników na krzyż – to nie ma znaczenia, mów. Kiedy się już rozkręcisz, od tego będzie nauczyciel_ka, żeby zacząć cię ostrożnie hamować, pokazywać błędy, poprawiać. I wtedy będziesz budować swoje słownictwo, struktury gramatyczne. Ale najważniejsze jest, że będziesz mieć już pewność siebie, która jest najważniejszym elementem nauki.
Brzmi pięknie, prawda? Ale rzeczywistość jest taka, że większość nauczycieli (lub ich znaczna część) wytyka błędy na samym początku, krytykuje i nie daje przestrzeni na rozmowę. Na szczęście są też Ci dobrzy ludzie i życzę, żebyście na takich trafili.
Warto zabierać głos na zajęciach, dopytywać się, wypowiadać. To przestrzeń na popełnianie błędów, na budowanie swojej wiedzy i zaznajamianie się z językiem. Jak nie tu, to gdzie?
Perspektywa pozaszkolna
Jeśli nauczyciel_ka zawalił_a lub lata szkolne już za Tobą, wciąż jest wiele możliwości.
Mów do siebie.
Ja wiem, że to brzmi jak metoda jakiegoś desperata, ale to naprawdę działa i pokazuje luki w słownictwie czy strukturach. Kiedy analizuję coś w głowie, tworzę jakąś scenkę lub robię coś innego klasycznego dla mnie, staram się od razu szukać tych słów po angielsku lub w ogóle na angielski się przestawić. Monologi po angielsku mi się zdarzały, słownictwo emocjonalne ćwiczy mi się tak najlepiej. Nikt nie każe Ci zwierzać się przed samym sobą po angielsku (choć uważam to za całkiem przyjemną rzecz), ale nawet takie opisanie swojego dnia, krok po kroku czy przywołanie jakiejś rozmowy może być przydatne – a potem próba stanięcia przed lustrem czy swoim psem i mówienie.
Będzie wydawało się dziwne, ale jako że i tak do swoich psów dużo mówimy, nie powinny być one wyjątkowo zdziwione – chociaż ostatnio Ania podrzuciła myśl, że gdy mówimy do zwierzaka w innym języku, jest bardziej zagubiony. Może coś w tym jest, ale jeśli planujecie pracę/studia w tym języku, czas zacząć przyzwyczajać psa, że to coś normalnego!
Rozmowy i rozmówki
Niedaleko mnie istnieje lokal działalności sąsiedzkiej, Mikromiasto, w którym to przez wiele miesięcy organizowane były Mikrorozmówki. Polegały na tym, że osoby w danym języku mówiące spotykały się na godzinkę, a jedna osoba (na początku ta najbardziej doświadczona) prowadziła zajęcia polegające całkowicie na rozmowie. Wielką zaletą tych zajęć była możliwość siedzenia obok i słuchania – jeśli ktoś nie czuł się wystarczająco pewnie, nie musiał się odzywać. W tym przypadku był to język niemiecki.
Oczywiście nigdy na te zajęcia nie poszłam, mimo że na papierze mam A1/A2. Za bardzo się bałam. Jak tylko wznowią zajęcia, grzecznie zapłacę te dwie dyszki i będę słuchać.
Kontakt z obcokrajowcami / native speakerami
Jeśli nie możesz pływać w swojej bańce komfortu i rozmawiać z kimś w ojczystym języku, nagle okazuje się, że gdy zapomnisz jednego słowa, da się na wpół rękoma, na wpół ustami jakoś dojść do porozumienia. W tej kwestii każdy, kto kiedyś z obcokrajowcem rozmawiał, jest ekspertem – nie wiesz, jak powiedzieć, że coś jest zajęte? Pomachaj rękoma i powiedz, że to jest Twój kolega. Zdziwienie na twarzy gwarantowane, ale przynajmniej uświadomisz sobie, że jesteś w stanie się dogadać. A to dla pewności siebie jest wręcz kluczowe. Konsternacja często przemienia się w śmiech, a ten łamie lody i później jest już tylko łatwiej 😉
No dobrze, teoria teorią, ale mamy pandemię i jeszcze chwila, zanim hucznie ruszymy za granicę, a przynajmniej chcę w to wierzyć. W jaki sposób dotrzeć do osób, które po polsku co najwyżej „kali jeść, kali pić”?
- Grupy na Facebooku – wspominałam w ostatnim wpisie, że to chyba jedyna rzecz, która mnie na tym Facebooku jeszcze trzyma. Nie znam drugiej takiej platformy, która by zrzeszała ludzi w tak skuteczny sposób, więc nie krępujmy się i wykorzystajmy to do naszych celów. Można dołączyć do grupy w danym języku (wpisz w lupkę „dogs lovers”, „plant killers” albo inne chwytliwe hasło), a stamtąd do ludzi już bardzo blisko.
- Aplikacje temu dedykowane – sama korzystałam chociażby z Later, ale jestem pewna, że jest ich wiele więcej.
- Popytanie po znajomych czy rodzinie – jeśli ktoś z nich nie mieszka za granicą, to przynajmniej może mieć do takich osób kontakt.
W skrócie – wyjść do ludzi. Tylko że nie fizycznie, a nieco bardziej wirtualnie, przynajmniej teraz 😉
Rozmowy telefoniczne, Skype i inne temu podobne
Ostatnio miałam okazję prowadzić rozmowę przez telefon po angielsku właśnie. Zdziwiłam się na początku, bo głos przecież zawsze jest lekko zniekształcony, ale dałam radę. Takie rozmowy lub nawet videorozmowy nie dość, że są świetnym sposobem na mówienie w danym języku, to też uczą jak się zachować w takich życiowych sytuacjach – w końcu coraz częściej pierwsze etapy rozmów kwalifikacyjnych odbywają się właśnie przez zooma czy skype’a. Nauka angielskiego, która zawiera w sobie plotkowanie z przyjaciółką, tyle że w innym języku? Czemu nie!
Zakład ze znajomymi / rodziną
Nauka angielskiego byłaby o niebo prostsza, gdyby wszyscy nasi znajomi zdecydowali się od dziś używać tylko tego języka w rozmowie z nami, ale no cóż, powodzenia w namawianiu ich do tego. Ułatwić może to zakład – z doświadczenia wiem, że ludzie potrafią robić niesamowite rzeczy w ramach zakładu, więc może i ten angielski udźwigną.
Innym pomysłem jest dzień/pora w innym języku. Pamiętam, że u moich koleżanek z czasów podstawówki niedziela była dniem po angielsku – musiały kombinować, ale z tego co wiem, przyniosło niezłe rezultaty.
Książki, artykuły, gazety i całe słowo pisane
Ostatnio spotkałam się z pewną osobą i uderzyło mnie jej… nieskomplikowane słownictwo? Nie chodzi mi o to, żeby być poetą, każde zdanie ubarwiać trzema przymiotnikami, ale jeśli twoim jedynym pozytywnym słowem jest „mega”, może warto przemyśleć jakąś zmianę? Zaczęłam się zastanawiać, z czego wynika taka różnica – właśnie z książek. Czytając wchłaniamy cały ocean słów, konstrukcji, utrwalamy sobie szyk w zdaniu. I teraz zastanów się – czy gdy wyjedziesz za granicę lub będziesz chciał_a porozumieć się w innym języku, użyjesz tylko kilku słów? Warto inwestować w swoje słownictwo, ale i w ogóle spektrum językowe, tak to nazwijmy. Bo nauka angielskiego to też czytanie.
W kolejnych akapitach znajdziesz wiele sposobów, ale nie wspomniałam tam o gazetach, czasopismach czy komiksach. Każde słowo pisane się liczy, pamiętaj!
Od jakich tekstów warto zacząć?
Przede wszystkim, prostych.
Za moment pokażę swoją pierwszą książkę po angielsku, a przynajmniej przeze mnie zapamiętaną i nie było to nic wielce ambitnego. Najważniejsze, szczególnie u osób wrażliwszych (sama do takich się zaliczam), żeby się nie zrazić. W końcu ma to być nauka angielskiego inaczej, a nie zamęczanie się!
Poza książkami jest wiele innych sposób na wchłanianie tego słowa pisanego, ale wszystko po kolei.
I tak, po tych 1500 słów możesz być dość zmęczony_a czy znudzony_a. Stąd też zachęcam do zapisania sobie wpisu na później lub napicia się kawy/herbaty. Zrobione? No to lecimy dalej!
Książki dla dzieci
Absolutnie niezawodne. Nie wiem, jak to wygląda w Twoim przypadku, ale ja jako dziecko czytałam naprawdę wiele. Najpierw zamęczałam rodziców, a później sama siedziałam po nocach z „Czerwonym Kapturkiem” czy skróconą, prostszą wersją „Tajemniczego Ogrodu”. Nie była to nie wiadomo jak skomplikowana literatura, ale o to chodziło – żeby dziecko zainteresować, wciągnąć.
To teraz zróbmy to po angielsku!
Zaczynając przygodę z nowym językiem jesteśmy de facto małymi dziećmi – tyle że z bardziej rozwiniętymi umiejętnościami poznawczymi, ale też różnymi urazami. Tym bardziej literatura dziecięca będzie wyborem idealnym.
„The Creakers” – moja pierwsza książka po angielsku
„The Creakers” to zabawna i całkiem trzymająca w napięciu książka o odważnych dzieciakach i potworach spod łóżka – tytułowych Creakers’ach. Prócz tego w nietypowy sposób ukazuje relację rodzic-dziecko, a także empatię i dobro cechujące tylko te małe, nieskrzywdzone przez życie, istoty.
Autor, Tom Fletcher, wzbogacił historię o różnorodne czcionki, swoje myśli i ciekawą narrację. A do tego, jak na książkę dla dzieci przystało, jest pełna pięknych ilustracji – w moim egzemplarzu czarno-białych. Żeby pokazać Wam, że to nie jest wymagająca literatura, oto fragment:
„'(…) I just woke up like everyone else and found that my mum was missing – that’s all! I don’t have the answers. I’m just a kid like you!’
Everyone let out a long, disappointed sight. The younger kids hugged their teddy bears as their bottom lips started trembling. They had all hoped that Lucy would be like one of those super-smart kids they’d all seen in the movies – you know, those movies where things go wrong and somehow there’s always one kid who knows how to sort it all out.
What they didn’t realize was that Lucy Dungston definetly was one of those kids.
She just didn’t know it yet.”
Fragment z „The Creakers”, autor: Tom Fletcher
Nic strasznego. Książki dla dzieci też mogą być wciągające, ale odradzam czytanie tych z przedziału wiekowego 1-3. Może nie być tam zbyt wiele słów, w końcu tematem jest nauka angielskiego, a nie obrazków, prawda? 😉
Książki już kiedyś czytane
To kolejny dobry pomysł na przełamanie się do anglojęzycznych książek – znasz fabułę, nie zdziwi Cię nagły zwrot akcji, będziesz mógł/mogła sobie to porównać ze znaną Ci polską wersją.
Dla mnie taką książką był oczywiście „Harry Potter i Kamień filozoficzny”. Czytane pewnie kilkanaście razy po polsku, fabułę znam na pamięć, a chciałam zobaczyć, jak to wyglądało w wersji oryginalnej. Tutaj jedno małe wtrącenie – kilka lat temu złapałam się na tym, że gdy czytam książkę tłumaczoną, połowę roboty robi de facto tłumacz_ka. Naprawdę. Miałam do czynienia ze źle przetłumaczonymi książkami i nie ma nic od tego gorszego. W końcu, nawet jeśli autor zrobił dobrą robotę, wszystko było na marne.
Stąd czytajcie nazwiska tłumaczy, w swoich postach czy innych poleceniach starajcie się ich uwzględnić. Bo zasługują!
Koniec dywagacji, możemy wrócić do tematu.
Kilkukrotnie usłyszałam, że czytanie tej samej książki po raz drugi lub kolejny jest marnowaniem czasu. Nie zgodzę się.
Słyszałam kiedyś, że książkę warto czytać przynajmniej trzy razy – za pierwszym razem dla ogólnego rozeznania w historii, za drugim dla znalezienia nowych połączeń, wątków, za trzecim dla detali. Jeśli uda mi się znaleźć badanie na ten temat, a na razie nie dokopałam się do takiego, znajdziecie je tutaj. Nauka angielskiego może wydawać się dla niektórych trudna, ale spróbujcie znaleźć dobry artykuł ze źródłami… Jeśli komuś się uda – będę wdzięczna za link!
Stąd nie bójcie się przeczytać książkę po raz drugi, nie zmarnujecie czasu. Oczywiście warto rzeczywiście się w nią zanurzyć, zastanowić chwilę, a nie przelecieć po niej oczami, bo w końcu wiecie, jak się skończy.
Książki-podręczniki (np. „Pearson English Readers”)
Są książki dedykowane temu, by uczyć się czytając. Jednym z takich wydawnictw, bo chyba można je tak nazwać, jest Pearson English Readers. Utwory podzielono ze względu na tematykę, ale i zaawansowanie czytającego – dzięki temu można mieć pewność, a przynajmniej przypuszczenie, że jesteś w stanie dać sobie radę z książką trzymaną w dłoni. Przed i po każdym rozdziale są pytania pomocnicze, zadania i ćwiczenia – dzięki temu rzeczywiście można wycisnąć 110% z tekstu. Kolejną zaletą jest to, że wszystko w książce napisane jest po angielsku – nawet pytania, wytłumaczenia czy polecenia. Dzięki temu nic nas nie wybija do języka polskiego, co zawsze irytowało mnie w polskich książkach językowych.
Pierwszą i właściwie jedyną książką w tym typie, która wpadła mi w ręce, jest „Brave New World” z wymienionego wcześniej wydawnictwa. W polskiej wersji, „Nowy Wspaniały Świat”, autorstwa Aldousa Huxley’a to klasyk. Uważam, że powinien być obowiązkową lekturą na etapie liceum – otwiera oczy podobnie jak „Fahrenheit 451” (z resztą czytana przeze mnie w oryginale).
W tym przypadku, zbierałam się do czytania kilkukrotnie, ale nie dałam rady. Mnogość obcego mi, dość specyficznego słownictwa odstraszała i w końcu się poddałam. Dzięki prezentowi od przyjaciółki, przeczytałam ją w wersji polskiej i teraz, mając już pojęcie o głównych wątkach, może zabiorę się za oryginał. Nie ma nic odważnego w czytaniu książki na siłę. Nauka angielskiego w ten sposób, a tym bardziej samo czytanie, nie powinno być przymusem! Czasem nie podpasuje nam styl autora lub po prostu przerośnie nas słownictwo. Warto wtedy sobie odpuścić i zabrać się za coś lżejszego.
Podręczniki, książki językowe
Ze względu na to, że tematem jest nauka angielskiego inaczej, nie będę wymieniać zalet dobrych podręczników czy zajęć. Nie o to w końcu chodzi.
Mimo wszystko należy się tutaj ukłon dla dobrze przygotowanych książek językowych, bo z takimi możecie śmiało przejść z poziomu zero na poziom pozwalający się komunikować.
Prócz klasycznych podręczników, można trafić na ciekawe perełki, takie jak chociażby „1100 Words You Need to Know”.
Książka została pomyślana jako 46 tygodni nauki poprzez krótki tekst wprowadzający z kilkoma nowymi słowami, a następnie ćwiczenia z tymi właśnie. Jestem w posiadaniu elektronicznej wersji, ale nawet w tej formie zachęca do nauki. Pięć słów to nie tak dużo, prawda? A codzienna nauka może zdziałać cuda.
Teksty, publikacje naukowe
Czasem książki przygodowe i suche słownictwo nie wystarczy – szczególnie gdy zależy nam na okreslonej niszy, branży. W przypadku nauk społecznych, psychologicznych czy okołomedycznych, warto sięgnąć po publikacje naukowe.
Pierwszym sposobem, by do nich dotrzeć, jest zainstalowanie aplikacji Researcher, o której szerzej pisałam w tym wpisie (siódmy z kolei nagłówek o odpowiedniej nazwie”Researcher”), więc pozwolę sobie zostawić odnośnik i przejść do kolejnego punktu.
Drugim sposobem przeze mnie sugerowanym jest zapisanie się do tak zwanego „Journal Club”.
„A journal club is a regular gathering of scientists to discuss a scientific paper found in a research journal. One or two members of the club present a summary of the chosen paper that the whole group has read. Then, the discussion begins. Attendees ask clarifying questions, inquire about different aspects of the experimental design, critique the methods, and bring a healthy amount of skepticism (or praise) to the results.” (fragment tekstu Intramural Research Program)
Po przetłumaczeniu (moim):
Journal club to regularne zgromadzenie badaczy czy naukowców w celu dyskusji na temat pracy naukowej. Jedna lub dwie osoby należące do klubu prezentują podsumowanie pacy, którą wszyscy członkowie mieli za zadanie wcześniej przeczytać. w tym momencie rozpoczyna się dyskusja. Wszyscy obecni zadają dociekliwe pytania, zmuszają prezentujących do spojrzenia na pracę z różnych perspektyw, poddają wątpliwość metody badawcze i wnoszą zdrową dawkę sceptycyzmu (lub pochwały) w wyniki tegoż badania.
Czyli w sposób prosty – ludzie spotykają się po to, żeby spojrzeć krytycznie na jakieś badanie i wyciągnąć z tego wnioski. Do takiego klubu można dołączyć przez różne strony uniwersyteckie , ale nie tylko – otwarte spotkania organizuje chociaż Ania. Jeśli ktoś czuje się na siłach, edukował się w tym kierunku lub z pracami naukowymi miał styczność, można samemu taki klub stworzyć.
Przesiąknij językiem – nauka języka to nie tylko książki
Kiedyś mój znajomy z Madrytu spytał mnie, czy będę pisać na blogu po angielsku. W końcu umiejętności mam, nazwa właściwie anglojęzyczna, więc czemu nie?
Odpowiedziałam mu, że tego nie czuję. Nie myślę w tym języku, nie przesiąknęłam nim. I gdybym miała na to pytanie odpowiedzieć dziś, możliwe że brzmiałoby to trochę inaczej.
Czytam więcej po angielsku, obracam się w środowiskach, którym ten język jest znajmy lub jest to w ogóle jedyny nasz wspólny język. Coraz częściej zdarza mi się intuicyjnie myśleć o czymś po angielsku – szczególnie, gdy jestem za granicą. Sama nauka języka to nie wszystko, mnie też ciekawi kultura, historia czy życie codzienne takich ludzi. I tak krok po kroku przesiąkam językiem.
No dobrze, ale wróćmy do tej naszej nauki angielskiego. Co można zrobić, żeby ten język stał się bardziej… Naturalny?
Codzienne sprawy
Czy wiesz, jak nazywa się przeglądarka po angielsku? To akurat łatwe pytanie, ale w ten sposób nawiążę do pomysłu numer jeden – język interfejsu.
Znamy wiele słów, których nie używamy w codziennych rozmowach, ale są nieodłączną częścią naszego funkcjonowania. W szczególności dotyczy to osób, które zasypiają przy laptopie, a budzą się z telefonem w ręku.
Zmiana języka w telefonie, laptopie i aplikacjach może na początku zaskoczyć i nieco przerazić, ale z czasem wejdzie Ci to w krew. W końcu przyciski są w tych samych miejscach, tylko litery na nich jakieś takie inne 😉
Kolejnym pomysłem jest zwiększenie świadomości i słownictwa zarazem na chociażby zakupach. Coraz więcej osób czyta skład przed kupnem, co popieram, bo przynajmniej wiesz, co jesz. Zwykle jednym ruchem gałek ocznych można znaleźć opis produktu w innym języku – angielski znajdziesz prawie zawsze.
Przynajmniej nie będzie problemu z poproszeniem o zapiekankę bez musztardy – wystarczy czytać napisy na opakowaniach.
W tym temacie jeszcze zostając, zachęcam do czytania metek na ubraniach. Nie dość, że można zobaczyć, jak piękna bluzka składa się z poliestru, w którym umrzecie z gorąca, to jeszcze przyswoicie, jak przetłumaczyć jedwab, bawełnę czy wiskozę. No i len oczywiście! Jeśli kogoś ciekawi temat, odsyłam do Moniki, która propaguje lato bez poliestru i poszerzanie wiedzy o różnych tkaninach.
Otaczaj się językiem
Brzmi dziwnie, ale działa. Naprawdę.
Rozejrzyj się po swojej okolicy – niezależnie od tego czy jesteś w domu, czy poza nim. Jestem przekonana, że znajdziesz co najmniej piętnaście rzeczy, a więc i odpowiadających im słów.
Nie sugeruję, żeby chodzić po lesie i przyczepiać do drzew ich angielskie nazwy, ale czemu by nie zrobić tego w domu? Nauka angielskiego w wersji „zrób to sam!” też jest możliwa 😉
Jak nazwiesz podkładkę pod myszkę? A pinezkę? Roletę? Wykładzinę? Żyrandol?
Na samym początku lub gdy podoba Ci się ten pomysł, warto przypinać karteczki. Później wystarczy tylko krytyczne myślenie – patrzysz na przedmiot (na przykład bankomat) i zastanawiasz się, czy znasz odpowiednik w innym języku. Jeśli tak, gratuluję, jeśli nie, zapisujesz w notatniku/aplikacji (o tym będzie później 😉 ).
Filmy, radio, podcasty i inne takie
Prawda jest taka, że w dobie internetu przestawienie się na inny język jest prostsze niż nigdy. Oglądasz film? Włącz angielskie napisy, dźwięk możesz zostawić polski. Potem na odwrót. Później wszystko po angielsku aż stopniowo dojdziesz do momentu,w którym napisy będą zbędne – ja sama wciąż do tego etapu dążę. Bo tak wygodniej.
Przed egzaminem FCE czytałam kilka wpisów i poradników – bardziej po to, żeby się uspokoić niż żeby się czegoś konkretnego dowiedzieć. Wiecie, nauka angielskiego to nie temat, który odkryłam dziś, trochę za mną już jest. Pamiętam jednak, że padło tam mądre zdanie – niech egzamin nie będzie pierwszym kontaktem z angielskim tego dnia.
Przekładając to na życie codzienne, może warto posłuchać czasem anglojęzycznego radia, włączyć brytyjski podcast lub obejrzeć filmik Australijki. W angielskim jest tyle akcentów, ile ludzi na świecie, więc warto w swoją codzienność jakoś wpleść ten język – szczególnie jako dźwięk.
Aplikacje na telefon – angielski „w biegu”
Co robisz w metrze?
No dobrze, może nie podczas pandemii, bo wtedy zwykle siedzisz skulony_a w kącie, niczego nie dotykasz i jak najmniej oddychasz.
Ale jeśli rozważymy złagodzenie sytuacji epidemicznej, do dyspozycji trafia nawet ponad godzina dziennie – czas dojazdów komunikacją miejską. Z doświadczenia wiem, że jest to idealny czas na ostatnie, dość desperackie powtórki materiału przed sprawdzianem lub robienie zadań z matematyki. Change my mind.
Prócz tego, może być to idealna pora na naukę języków. Nawet jeśli nie opanujesz biegle wszystkich odmian, to przynajmniej coś sobie przypomnisz, utrwalisz, sprawdzisz się. A jak wiadomo nie od dziś, testowanie się i regularne powtarzanie potrafi zdziałać cuda.
Duolingo, Memrise i inne aplikacje językowe
Te aplikacje zostały stworzone do nauki języków, więc dość oczywistym jest, że jeśli się przyłożysz do regularnego powtarzania, będą efekty. Sama korzystam z Duolingo, co prawda nie w przypadku angielskiego, a innego języka, ale mogę tę aplikację z pewnością polecić. Nie będę się wyjątkowo rozpisywać, bo o tych aplikacjach pisałam już w tym wpisie.
(Psst, jeśli chcesz, możesz mnie dodać, będziemy się wspólnie motywować do nauki – mój nick to „ZosiaBet”. Wiem, niezwykle odkrywczy)
WordUp!
Uwielbiam tę aplikację. Szczerze.
Dedykowana jest budowaniu słownictwa, ale służy tez jako dobry słownik – możesz wyszukać dane słowo (u mnie działało nawet offline!) i od razu sprawdzić jego znaczenie. Co więcej, podane są przykłady w piosenkach, cytatach, filmach czy serialach – nauka angielskiego i popkultury za jednym zamachem! Poniżej film z ich oficjalnej strony:
W swoim przemyślanym sposobie powtarzania materiału może dorównać tylko jednej aplikacji, a konkretnie programowi. Jest nim Anki.
Anki
Aplikacji dedykowanych tworzeniu fiszek są setki, naprawdę. O jednej z nich, Quizlecie, wspominałam w tym wpisie. Ale kiedy odkryłam Anki, przepadłam bezpowrotnie – nie zastąpi Quizleta, ale ma też swoje zalety.
W sposób dość skomplikowany, którego jeszcze nie opanowałam, możesz stworzyć własne fiszki. Ale to, do czego zachęcam na początku, to pobranie zestawu fiszek stworzonego przez kogoś innego i udostępnionego tu.
Anki wybija się dzięki niesamowicie rozbudowanemu systemowi tzw. „spaced repetition”. Na podstawie Twoich odpowiedzi na dane pytania, ustawia czas powtórki tak, by powtarzać częściej frazy trudniejsze, ale o tych łatwych nie zapomnieć po tygodniu. Więcej chyba nie umiem powiedzieć – zachęcam do spróbowania samemu!
Zdobywaj wiedzę w tym języku – kursy i inne
Angielski jest językiem międzynarodowym i mam nadzieję, że na tym etapie czytania tego wpisu dobrze zdajesz sobie z tego sprawę. Skoro można się czegoś dowiedzieć i jednocześnie poćwiczyć angielski, to… Czemu nie?
Kursy na Courserze czy edX’ie (o obydwu platformach pisałam tutaj) to de facto dwie pieczenie na jednym ogniu – nauka angielskiego, często słownictwa branżowego i jednocześnie zdobywanie wiedzy. I to w wielu przypadkach całkiem za darmo! Grzechem byłoby nie skorzystać.
Dzięki temu, zanim pójdziesz na (przyładowo) wymarzoną weterynarię po w Niemczech, nauczaną po angielsku, skończysz dwa kursy o psychice psów i kotów, zdobywając słownictwo, które zdecydowanie przyda Ci się na studiach.
Dobrym pomysłem może też być kupienie podręczników lub książek tematycznych po angielsku. Na przykład przysłowiowa biblia biologiczna, Campbella, gdyby zdobyć ją w języku angielskim, z pewnością ułatwi wejście w program okołomedycznych studiów.
Ponad cztery tysiące słów i wiele, mam nadzieję, przydatnych informacji. Takie perełi zbieram całe życie i liczę na to, że komuś pomogą czy to w nauce, czy otwarciu się na obcy język.
Jeśli masz do polecenia aplikację, sposób czy pomysł, zapraszam do kontaktu (więcej informacji w zakładce kontakt) lub podzielenia się tymi w komentarzu. Miłego dnia, mam nadzieję że kawa/herbata wypita 😉