Zośka, która została aktorką, czyli przygoda z reklamą

przygoda z reklamą - bthegreat.pl

Prędzej posądzałabym swojego psa o wystąpienie w reklamie, niż siebie. Nigdy nie uważałam się za piękność, mimo słów babci, która od zawsze przekonywała mnie, że zostanę modelką. Na razie tak się nie stało, ale swój pierwszy występ przed kamerami mam za sobą.
Jak do tego doszło? Nie mam zielonego pojęcia.
Ale przynajmniej spróbuję opowiedzieć.

piórko - bthegreat.pl

Ogłoszenie – początek przygody z reklamą

Rozterki

Siedziałam w domu, odpoczywając po dniu pełnym atrakcji, czyli właściwie po jakimkolwiek dniu mojego życia. Gdy robi się za nudno, bogowie kierują swoje trójzęby, widły czy inne widelce i dźgają rzeczywistość, żeby się obudziła. Nie wolno jej próżnować, a mi odpoczywać. Nie na długo.

Przeglądałam Facebooka, może oglądałam Instastories, a może podjadałam coś słodkiego. Nikt nie wie, ja sama już nie pamiętam. Wiem, że w tej właśnie chwili dostałam wiadomość od taty: „Może spróbujesz?” z dołączonym linkiem.
Po sekundzie ładował mi się już post na Facebooku.
Po przeczytaniu jego treści i mrugnięciu kilka razy, tak dla pewności, dotarło do mnie, że mam przed oczami ogłoszenie. Klasyczne, z poszukiwaną osobą na takie i takie stanowisko, z wynagrodzeniem i podanymi zadaniami.

Ogłoszenie dotyczyło statystów na planie zdjęciowym do reklamy internetowej. Szukali osób w moim wieku, którym za poświęcony czas (i wizerunek) gotowi byli zapłacić.

W pierwszym momencie prychnęłam pod nosem. Ja? Do reklamy? Nie wyglądam, jak modelka (choć babcia nieustannie od siedemnastu lat próbuje mnie przekonać, że jak najbardziej), nie mam doświadczenia z jakimikolwiek kamerami. Kiedy byłam w szkole podstawowej wręcz uciekałam przed aparatem mojego taty – w gimnazjum nie było lepiej. Dopiero w liceum coś mi się przestawiło w głowie i nie unikam obiektywów tak panicznie, a nawet czasem się w ich kierunku uśmiecham.
Z tego też powodu nie widziałam sensu w moim zgłoszeniu. Bałam się, że gdybym już jakimś cudem przeszła casting, spanikuję przed kamerami. Zamiast zachowywać się w miarę naturalnie, przewrócę się i podczas kręcenia wpadnę w kamerę, zbiję coś i tyle będzie.

Zostawiłam temat na godzinę czy dwie, a moje zwoje niezmordowanie kręciły się i próbowały znaleźć rozwiązanie tego problemu. Przyszło szybciej niż one i ja mogłyśmy się spodziewać.
Zgłosiłam się. Spontanicznie.

Czemu ja się właściwie zgłosiłam?

Po kij mi to było? Przecież i tak mój wolny czas waha się w okolicy -10 godzin tygodniowo…

Nie była to wielce przemyślana decyzja. Podjęłam ją impulsywnie i dopiero po czasie zaczęłam zgłębiać otchłań mojego umysłu, żeby zrozumieć, co mnie do tego skłoniło. Wysłałam kilkanaście swoich zdjęć, a okazało się to naprawdę trudne – w ciągu pół roku ścięłam włosy o 40 centymetrów i założyłam aparat ortodontyczny. W końcu udało się wygrzebać coś sensownego i po wklepaniu w GMaila kilku zdań o sobie, wysłałam czym prędzej zgłoszenie. Żeby się nie rozmyślić.

W trakcie rozmyślań doszłam do wniosku, że może to być niepowtarzalna okazja na sprawdzenie, jak poradzę sobie przed kamerą. Poznam ludzi, których mogłabym nigdy w życiu nie spotkać, bo do środowiska aktorskiego mi daleko. Przy okazji zarobić nieco, ale zbyt dużych pieniędzy się nie spodziewałam – miałam być tylko statystką w tłumie.
Nie myślałam na poważnie, że się dostanę.

Aż dostałam maila.
„Do zobaczenia w środę.”

piórko - bthegreat.pl

Tajemnicze spotkanie organizacyjne

Próba dotarcia

Nie miałam pojęcia czy się właściwie dostałam, czy idę na casting. Nie mówi to zbyt dobrze o osobie, z którą utrzymywałam kontakt, ale może to wynikać też z mojego zabiegania i nieogarnięcia. W tym samym tygodniu miałam przecież festiwal, więc moje myśli ciągle wirowały.
W szkole myślałam o wszystkim tylko nie o tym, co było na tablicy. Ups?

Przyszła środa, a właściwie przyleciała – dni płynęły szybko, za szybko. Wybiegałam z domu niewiedząca czy spotkanie trwać będzie dziesięć minut, trzydzieści czy trzy godziny. Na wszelki wypadek książki na zajęcia dodatkowe spakowałam do torby i uprzedziłam rodziców, że mogę być później. Takie ostrzeżenie to ważna rzecz – wtedy to oni są zobligowani, żeby wyjść z psem. Nie chcemy przecież, żeby nie załatwiał się przez pół dnia, prawda? (Been there, done that, ale się nie przyznaję. To inna historia.)

Będąc w drzwiach usłyszałam mamę mówiącą: „Powodzenia i gratuluję!”. Dobra strategia, jakby się chwilę zastanowić – na wszelki wypadek trzymać kciuki, ale też szepnąć miłe słowo czy dwa.

Metrem dojechałam dość szybko, nie musiałam się przesiadać. Orientację w mieście mam dość dobrą, ale na wszelki wypadek zostawiłam sobie pięć minut zapasu – było to dla mnie nad wyraz ważne spotkanie, bo zwykle mój zapas waha się od -2 do -10 minut. Czyli tak jakby go nie ma.

Stanęłam przed budynkiem, który wydawał się mieć dobry numer i jeszcze raz zerknęłam na maila. „Ulica X 69, drugie piętro”. Spojrzałam przed siebie i nie rozglądając się widziałam przynajmniej dziesięć różnych firm. Westchnęłam pod nosem i zaczęłam analizować kolejne szyldy. Niestety, żaden nie zgadzał się z poszukiwaną marką.

Zdecydowałam się pójść dookoła budynku, bo przecież wejście nie musi być tylko od frontu. Nie przewidziałam natomiast, że budynek ten może mieć kształt połamanego „u”, a obejście go zajmie mi trzydzieści lat.

W połowie (domniemanej na ten moment) drogi zatrzymałam się stanowczo i rozejrzałam. Kościół, blok, sklep i skwer. Trafiłam zdecydowanie nie w to miejsce, w którym być powinnam. Kiedy spróbowałam poradzić się pani, którą spotkałam po drodze, rozłożyła ręce, popatrzyła na mnie z litością i życzyła powodzenia. Choć tyle.

Zagubiona krążyłam między klatkami nie wiedząc właściwie, dokąd powinnam iść. Stanęłam w miejscu z chęcią poddania się i rzucenia tego wszystkiego. Miałam dość kluczenia.
– Pomóc Ci jakoś? – zdziwiona tym pytaniem podniosłam wzrok i zobaczyłam chłopaka kilka lat ode mnie starszego. Oczy zabłysły mi jak pięciozłotówki – przybył mój ratunek!
– Och, tak, nie mam zielonego pojęcia, gdzie iść. Ursynów jest chyba dla mnie zbyt skomplikowany. Szukam firmy Y, mają siedzibę w budynku numer 69, na drugim piętrze. – powiedziałam wskazując ręką na wielki budynek przed nami.
– Masz numer lokalu?
– Niestety, tylko to – pokazałam mu maila i zawarte w nim informacje. Nie wróżyło to zbyt dobrze.
– Na rogu, o tam, w tę stronę, jest zagłębie firm, może tam poszukaj. – zasugerował chłopak po chwili zastanowienia.

Odetchnęłam z ulgą i podziękowałam. Chłopak posłał mi promienny uśmiech po czym poszedł w swoją stronę. Bez niego nie dałabym rady, zdecydowanie.
Zerknęłam na zegarek – wybiła właśnie godzina spotkania. Liczyłam na to, że może mimo wszystko się nie spóźnię.
Wcześniej spotkany chłopak miał rację i na rogu budynku znalazłam wejście z kilkunastoma logotypami różnych firm. Po dość gorączkowych poszukiwaniach tego właściwego udało mi się wreszcie dostrzec logo. Czym prędzej wślizgnęłam się do środka (ktoś chyba nie domyka drzwi!) i poleciałam schodami na górę. Winda była nieco zbyt podejrzanie z boku, więc wolałam nie sprawdzać czy zawiezie mnie na Olimp, czy do Lux, czy w gorsze miejsca. Nie było czasu. Nie dziś.

Tajemnicze spotkanie sensu stricte – czyżby rozpoczęła się przygoda z reklamą?

Budynek z tysiącami drzwi

Wbiegłam na górę i znalazłam się w jakimś korytarzu z nieskończoną liczbą drzwi. Wiedziałam, że sprawdzenie każdych z nich zajmie mi całe wieki. Mając w pamięci windę donikąd, nie byłam pewna, czy chcę się dowiedzieć, co znajdę w tych pomieszczeniach. Może zamiast trafić do reklamy stałabym się częścią jakiegoś rytuału… Nie, dziękuję, nie potrzebuję tych obrazów w głowie.

Znów zagubiona i lekko wystraszona ruszyłam przez korytarz. Na którychś z kolei drzwiach zauważyłam logotyp – nie ten, którego szukałam, ale była to iskra nadziei. Skoro jedna firma ma oznaczone drzwi, to przecież reszta też powinna!
W jakim ja błędzie byłam…

Po przejściu korytarza wzdłuż i wszerz wzięłam głęboki wdech i zajrzałam do jednego z pomieszczeń. Zobaczyłam grupę ludzi siedzącą przy komputerach i spokojnie rozmawiającą. Moje wejście wywołało głuchą ciszę, ale z tym powinnam się była liczyć.
– Czy wiedzą Państwo, gdzie znajdę siedzibę firmy Y? Powinna być gdzieś na tym piętrze.
– Tak, na początku korytarza. – powiedział jeden mężczyzna ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Najwyraźniej przeszłam cały korytarz na darmo i zaglądanie do ostatnich drzwi mogło nie mieć sensu.
Podziękowałam i ruszyłam z powrotem do punktu wyjścia.

Popchnęłam uchylone drzwi tym samym przywdziewając szeroki, promienny uśmiech. Patrzyło na mnie osiem zdziwionych oczu.
– Dzień dobry, czy to firma Y?
– Tak. – odpowiedział nieco zmieszany facet siedzący przy biurku najbliżej drzwi. Zaczęłam się martwić, że mnie w coś wkręcono.
– Przyszłam na spotkanie w sprawie reklamy. Dostałam maila, że mam…
– Dzień dobry, pewnie mnie szukasz. Kuba. – powiedział, pojawiając się znienacka i wyciągnął do mnie rękę. Musiał wejść przez drzwi, których nie zamknęłam za sobą.
– Zosia. – uśmiechnęłam się delikatnie i podałam swoją dłoń. Byłam uratowana.

Bohaterowie opowieści

Kuba wyprowadził mnie z pomieszczenia, kierując wgłąb korytarza. Potwierdził, że jest z firmy Y i zaprowadził mnie do sali konferencyjnej, w której siedziała już Julita, z którą kontaktowałam się mailowo. Oprócz niej w sali siedziały trzy dziewczyny i chłopak, wszyscy w moim wieku. Domyśliłam się, że są to ludzie w takiej sytuacji, jak moja, ale może wiedzą coś więcej.
Zostaliśmy sobie przedstawieni, a ja w głowie budowałam pełne charakterystyki z tego, co widziałam.

Po lewej siedziała Kamila – dość młoda, miała na sobie delikatny makijaż. Zapadła się delikatnie w fotelu, więc wydawało mi się, że może być w podobnym położeniu, co ja. Może też nigdy nie występowała, a może tylko nie wie, co tu się dzieje? To było nieistotne. Znalazłam sojuszniczkę, towarzyszkę niedoli, ofiarę moich monologów. Była już stracona.

Obok niej siedział Krzysiek – chłopak, jak z reklamy. Nie oznaczało to, że rozpływałam się na jego widok, nie, nie. Chodziło o jego wygląd i zachowanie. Idealne, białe zęby, dość wyraziste rysy twarzy, ciemne blond włosy postawione na żel czy inne pianki (zupełnie się nie znam) i bijąca od niego pewność siebie, ale nie zbyt nachalna. Wiedziałam na wstępie, że ten tutaj ma już doświadczenie. Spoko, nie ja będę miała najwięcej obowiązków – ja tu jestem tylko statystką!

Nieco bardziej na prawo opierała się delikatnie o oparcie krzesła Hania – drobna, ciemnowłosa, mocniej umalowana. Siedziała pewnie i już po chwili została mi przedstawiona jako główna bohaterka reklamy – wyglądało na to, że się tego spodziewała. Nie wydawało mi się, żebyśmy miały złapać wspólny język, ale ze swoimi uprzedzeniami powinnam była schować się w szafie. Ale o tym później.

Jako ostatnia, na krześle obok mojego, siedziała Olga – niczym niezestresowana, wyluzowana i spokojna, a przynajmniej taką energią emanowała. Od pierwszych chwil wydawała mi się przyjazna, godna zaufania – a doświadczenie na planie musiała mieć całkiem przyzwoite!

Przysunęłam swój fotel do okrągłego stołu i wpatrzona w Julitę słuchałam całego pomysłu na reklamę. W miarę gdy akcja się rozkręcała, w mojej głowie powstawał imponujący obraz. Toż to mała produkcja, a nie jakaś przeciętna reklama!

Reklamoza i dobre rzeczy

Tutaj mała dygresja o żenujących materiałach produkcyjnych.
Jeśli moje nawiasy Cię nie interesują, a historia wciągnęła, omiń kolejny akapit czy dwa. Chociaż biorąc pod uwagę fakt, że przeczytałeś (czy przeczytałaś) już ponad 1600 słów tego wpisu, myślę, że jeden akapit w tę, czy w tamtą wiele nie zmieni. Do sedna!

Uwielbiam reklamy Allegro. Na niejednej się poryczałam, inne bawiły mnie do łez – zawsze na płaczu się kończyło. Były przemyślane, z historią i przekazem. W dzisiejszych czasach jesteśmy zalewani materiałami produkcyjnymi. Nie przejdziemy przez sklepy bez ataku ze stron przecen, zniżek i promocji. Wielkie napisy, jaskrawe kolory, migające banery. Jesteśmy przeinformowani, a sztuka dobrej reklamy, niestety, zanika. A dobrą produkcję zapamiętuje się na długo – jak ja chociażby Allegro. Koniec dygresji, lecimy z historią!

Bohaterowie w akcji

Tak rozbudowane charakterystyki w rzeczywistości stworzyłam w kilka sekund. Lubię myśleć, że mój mózg to taka sztuczna inteligencja, która pozwala mi rozmawiać lub przejawiać inne typowe dla ludzi zachowania i jednocześnie skanować otoczenie. Dlatego też słuchałam Julity uważnie, patrząc jej prosto w oczy i przytakując raz na jakiś czas. Kiedy moja głowa stworzyła sobie już katalog aktorzy.zip, obudziłam się i zaczęłam zadawać pytania – generalnie zachowywać się bardziej jak ja, niż jak maszyna.

Okazało się, że moje przewidzenia były całkiem zgodne z prawdą – Kamila była równie zielona w temacie, jak ja. Pozostała trójka okazała się bardziej zaprawiona w boju, więc przyznałam sobie w myślach order Sherlocka za wspaniałe dedukowanie. Trzeba cieszyć się z nawet najmniejszych sukcesów!

W toku rozmowy okazało się też, że prócz brakującego jednego chłopaka, nie będzie nikogo więcej. Zaczęłam przeszukiwać swoją otchłań umysłu w poszukiwaniu ogłoszenia. Kiedy je znalazłam, kliknęłam mentalne zbliżenie i zobaczyłam słowa: „tłum na domówce”. Nie wiem, gdzie popełniono błąd, ale sześć osób nie wydaje mi się tłumem.

Po chwili wyszliśmy z sali konferencyjnej, którą nazwałabym salką – mieściła stół z pięcioma krzesłami i małą szafę. Kiedy przyszedł Kuba, musiał stać oparty o ścianę, bo przestrzeń była bardzo ograniczona.
Zaproszono nas na upiorny korytarz, o którym pisałam już wcześniej – szara wykładzina, biały sufit, szare ściany i grafitowe drzwi w niezliczonej ilości. Zagadałam do Kamili, jako że stanie w grupie i milczenie nie stwarza zbyt przyjemnej atmosfery. W toku rozmowy uświadomiłam sobie, że nie jestem jedyną zagubioną w sytuacji – podniosło mnie to nieco na duchu.

Poproszono nas o stanięcie pod ścianą do zdjęcia. Stanęłam przenosząc ciężar na jedną nogą, żeby nie wyglądać jak prosta struna. Prędko zorientowałam się, że wcale nie jestem taka niska – Hania nie wydawała mi się drobna bez przyczyny. Jak się okazało, podobnego wzrostu była też Olga, więc z Kamilą wyróżniałyśmy się swoimi sylwetkami. Dobrze, że przynajmniej Krzysiek był od nas wyższy.
Prędko zwrócono mi uwagę, że nóżkę będę mogła sobie wysuwać później, a to miało być zdjęcie dla stylistów i klienta – żeby ocenić, kto nada się na jaką rolę, i dlaczego. Okej, nie wiedziałam, że takie rzeczy wybiera się po wzroście – chociaż z jakiegoś powodu wszyscy wciąż uważają, że modelka musi mieć 175 centymetrów. Może rzeczywiście coś w tym jest? Jeśli to prawda, z naszego żeńskiego grona łapała się jedynie Kamila. Bywa!

Ustawiliśmy się pod ścianą w mniej lub bardziej zorganizowany sposób, gotowi do zdjęcia. Próbowałam się uśmiechnąć, ale niestety nie jest to takie proste. Przez lata wypracowałam sobie uśmiech, który wychodzi w miarę dobrze na zdjęciach, po czym zdecydowałam się na aparat ortodontyczny. Nie polecam, w tej kwestii muszę się uczyć od nowa. Albo zrobię dziwny grymas, albo zahaczę wargą o zamek, albo wbiję sobie drut w policzek i powieszę go niczym płaszcz na wieszaku. Dla niewtajemniczonych – to widać i zdecydowanie nie wygląda to dobrze.

Moje próby zostały prędko udaremnione.
– Super, to teraz zdjęcie samych dziewczyn – powiedział Kuba, nie przejmując się tym, że na zdjęciu mogłam mieć pospinane mięśnie zamiast twarzy. A może nie było tego aż tak widać? Miejmy nadzieję.
Ustawiłyśmy się we trzy, już w nieco luźniejszych pozach – nie chodziło o nasz wzrost, a o nas trzy. Jako ludzie, nie numerki.
Wszystkie przywdziewałyśmy już nasze uśmiechy numer 5, aż nagle zadzwonił telefon Julity. Czym prędzej odebrała rzucając tylko:
– Och, to pewnie Andrzej!

Nie, nie miałam pojęcia kim jest Andrzej. Byłam równie zdziwiona, jak Wy. Naprawdę.
– Już po Ciebie schodzę. Gdzie jesteś? Przy szkole? Czekaj tam, już lecę! – rzuciła Julita nakładając w pośpiechu płaszcz. Rozejrzałam się po korytarzu i złapałam kontakt wzrokowy z Kamilą.
– Jaka szkoła? – zapytałam bezgłośnie, samymi wargami. Nie chciałam wyjść na ignorantkę pytając głośno, więc wybrałam bezpieczniejszą alternatywę. Ja trafiłam podczas błądzenia jedynie na sklepy, skwer, bloki i kościół, ale placówki edukacyjnej nie znalazłam. W odpowiedzi Kamila wzruszyła ramionami dając mi znać, że też żadnej nie widziała idąc na spotkanie.

W czasie, gdy Julita próbowała odnaleźć naszą zgubę, Kuba zarządził zdjęcie samej Hani z Krzyśkiem, który na chwilę obecną był jedynym przedstawicielem płci przeciwnej. Główna bohaterka reklamy otoczona męskimi aktorami w liczbie 1 uśmiechnęła się do aparatu i w momencie, gdy zdjęcie miało być zrobione, na korytarz weszła Julita z Andrzejem. Zguba się znalazła.

Bohaterowie w pełnym składzie i wersja wydarzeń Kuby

Oto byliśmy, wspaniała szóstka. W cokolwiek bym się nie zaangażowała, chłopaków było zawsze mniej od dziewczyn, więc proporcja 4:2 jakoś wielce mnie nie zdziwiła. Powtórzyliśmy wspólne zdjęcie, żeby mieć je z głowy, po czym Kuba zabrał głos. Zdążyłam się już zorientować, że nie przebiera w słowach i jest dość… bezpośredni.
– No dobra dzieciaki. Muszę opowiedzieć tę bajeczkę jeszcze raz, dla Andrzeja, bo nie załapał się na wcześniejsze tłumaczenie. Jeśli chcecie, możecie spadać. Jeśli nie, możecie znowu tego posłuchać. – powiedział ni to się uśmiechając, ni ironizując. Ciekawy człowiek, mówię Wam.

Popatrzyliśmy po sobie, sprawdziliśmy godzinę trzy razy i zgodnie ustaliliśmy, że możemy posłuchać całości jeszcze raz.

W tej samej sali konferencyjnej. w której siedzieliśmy wcześniej, spróbowaliśmy się zmieścić w powiększonym gronie. Po przemeblowaniu przestrzeni, jakoś się nam udało. Julita z Kubą musieli stać, ale nie wyglądali na wysoce zasmuconych tą sytuacją. Tak, jak zapowiadał wcześniej, Kuba opowiedział pokrótce plan całej reklamy – kontrastując z wersją Julity, ta była znacznie bardziej ironiczna, bezpośrednia i nie szczędziła w słowach. Zupełnie tak, jak Kuba.

Po swojej opowiastce pokazał nam reklamę, którą stworzyli tą samą metodą, którą zastosują przy naszej. Zrobiła na mnie wrażenie, bo nie jest to zwykły filmik, a produkcja angażująca widza – co jakiś czas na ekranie pojawiają się przyciski, a oglądający decyduje o rozwoju wydarzeń. Zapowiadało się ciekawie!

Kiedy Kuba skończył swoją prezentację pomysłu, dano nam termin i miejsce planu zdjęciowego – przyszły piątek, Wawer. Spodziewałam się, że będę musiała opuścić jeden dzień szkolny – ważne, że po festiwalu. Odetchnęłam z ulgą i po potwierdzeniu, że nie, nie mamy żadnych pytań, zaczęliśmy kierować swoje ruchy ku wyjściu. Umowy miały być nam dosłane drogą elektroniczną do wglądu do poniedziałku, więc nie było o czym dyskutować.

Powroty, powroty

Zapakowani w kurtki, czapki i szaliki – no dobrze, nie wszyscy byli ubrani tak ciepło. Nie mam pojęcia, jak te osoby nie zamieniają się w słup lodu na dworze, naprawdę. Tak więc ja, zapakowana w warstwy ubrań niczym bałwanek, zaczęłam toczyć się korytarzem w kierunku schodów. Usłyszałam głosy za sobą – żadne omamy, po prostu grupa zdecydowała się poznać lepiej niż tylko znajomość swoich imion, które i tak wciąż myliliśmy. Okazało się, że Krzysiek, Hania i Olga znali się już z zajęć, warsztatów czy innego studium aktorskiego. Reszta z nas widziała się pierwszy raz na oczy. Ach, moment. Niezupełnie.

Wyszliśmy z budynku grupą, kierując się do metra. Krzysiek rozmawiał z Hanią, po czym obrócił się stanowczo i spojrzał na mnie i Kamilę. Stanęłyśmy jak wryte, a on zaczął przyglądać się naszym twarzom. Po chwili analizowania nas, jak potencjalnie podrobionych dzieł sztuki lub układanek, w których coś nie pasuje, powiedział:
– Dziewczyny, ja Was skądś kojarzę.
Spojrzałyśmy po sobie, unosząc brwi ze zdziwienia. Gdzieś w środku mnie pojawiło się zaniepokojenie, że zasięgi mojego konta na Instagramie nagle urosły i Krzysiek zobaczył moją twarz w jakimś poście. Na szczęście nie dałam po sobie tego poznać i zgodnie z Kamilą pokręciłam głową.
– To niemożliwe. W niczym dotąd nie grałyśmy, jesteśmy zielone w temacie. – powiedziałam w asyście Kamili kiwającej głową.
– Jestem pewien, że już Was widziałem. Jakaś reklama? – spytał wciąż drążąc temat.
– Krzysiek, w niczym nie występowałyśmy. Coś musiało Ci się pomylić. – zabrała głos Kamila kręcąc głową z niedowierzaniem.

Na peronie rozwinęła się dyskusja na temat pieniędzy, które dostaniemy. We dwie nierozeznane w temacie stanęłyśmy obok i przysłuchiwałyśmy się rozmowie. Padały różne liczby i w końcu doszliśmy do jakiegoś planowanego zakresu, ale i tak szczegóły mieliśmy dostać dopiero w umowie.

Wszyscy jechaliśmy w kierunku Młocin, więc wsiedliśmy do jednego wagonu i niczym dzieciaki z podstawówki, stanęliśmy wokół drążka w kółku, pogrążeni w rozmowie. Dowiedziałam się, że Andrzej jest z naszego grona najstarszy i że też ma doświadczenie aktorskie – i to chyba największe z naszego grona. Mądrość przychodzi z wiekiem, wszystko jasne!
W pewnym momencie, Krzysiek, który chyba przodował w zadawaniu nowym (w tym przypadku mi i Kamili) pytań, zapytał:
– A w przyszłości o czym myślicie? Jakieś studium aktorskie, szkoła teatralna?
Spojrzenie moje i Kamili spotkały się i obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
– Przecież ja tu trafiłam przypadkiem. Jestem na biol-chem-macie, w przyszłości planuję studia okołomedyczne. – wydusiłam z siebie po otarciu łez.
– Nie mam pojęcia. Nie zadawaj mi takich pytań, nie wiem! – powiedziała Kamila z sugestywnym wyrzuceniem rąk w górę.
– No dobra… – skończył wątek Krzysiek.

Podróż płynęła dość szybko, bo tematów do omówienia było wiele. Co chwila ktoś się śmiał, ktoś zaczynał nowy wątek. Staliśmy w kółku w sześć osób, więc czasem były prowadzone równolegle dwie rozmowy – normalne.
– Ej, niezły tłum mamy na tę domówkę, co? – rzucił Krzysiek z rozbawieniem w głosie.
– No, też mi tłum, sześć osób. Myślałam, że twarzy nie będzie zbytnio widać, a tak nie mam się za kim schować! – powiedziałam z teatralnym oburzeniem na twarzy.
– Nie ma to jak polskie warunki. Chcecie tłumu? Proszę bardzo, oto Wasze sześć osób! – odparł Krzysiek wskazując ręką na naszą grupę. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, aż ktoś nie rzucił kolejnego pytania. A potem kolejna osoba i inny temat – i tak aż do końca podróży.

Za chwilę miałam wysiadać, ale i tak chłonęłam każdą swoją komórką opowieści krążące po grupie. A to zaliczenie w studium aktorskim, a to dziwne zajęcia – słuchało się tego z przyjemną świadomością, że od ciebie nikt tego na szczęście nie wymaga.

Pożegnałam się z całą grupą i wyszłam z metra. Wchodziłam po schodach, a kątem oka widziałam odjeżdżający pociąg. Po dostaniu się na półpiętro w metrze, zatrzymałam się na środku i skierowałam wzrok na miejsce, w którym jeszcze kilkanaście sekund temu widać było grupę szalonych ludzi, którzy chcą zrobić coś ciekawego razem.
Uśmiechnęłam się, po czym napisałam do mojego kolegi, że czekam na niego w metrze nieco wcześniej niż zwykle. Pół godziny później miałam zacząć zajęcia, ale wciąż głową byłam w innym świecie.
Świecie kamer, uśmiechów i zajęć dykcji.

Krótkie ogłoszenie na koniec

Wszystkie imiona, prócz mojego, ale nie wydaje mi się, żebym go używała, zostały zmienione w trosce o ochronę wizerunku. Podobnie z nazwami i numerami – w końcu to treść publiczna. Co prawda nie wyobrażam sobie zwracać się do tych osób imionami nadanymi im na potrzeby tekstu, ale Wam nie powinno to zbytnio przeszkadzać.
Dzięki, to wszystko!

piórko - bthegreat.pl

To dopiero pierwsza część tej historii, ale gdy patrzę na licznik słów, który w tym momencie pokazuje liczbę 3614, a która wciąż rośnie, myślę, że podawanie całej opowieści naraz mogłoby po prostu nie mieć sensu. Po pierwsze mam napisane dokładnie tyle, ile widzisz. Musiałabym siedzieć kilka kolejnych dni, żeby napisać drugą część, a tak puszczę tę w świat i w czasie, gdy Wy będziecie mogli się nią cieszyć, ja będę składać drugą. Świetne, nie?
Po trzecie, druga część będzie podobnej długości. Patrząc realistycznie, sumarycznie liczba słów przekroczy 6000. SZEŚĆ TYSIĘCY. To naprawdę dużo, a jako że nie piszę książki, a wpis na bloga, nie jestem gotowa publikować tego, jako jeden tekst. Po prostu.

Przy okazji zbuduję też ciekawość w tych, którzy dobrnęli do tego momentu. Przeczytałeś (lub przeczytałaś) całość? Podziel się opinią, przemyśleniami, mniej lub bardziej miłym słowem. To dla mnie naprawdę ważne!
Z góry dziękuję i miłego dnia życzę!

Zośka, która została aktorką, czyli przygoda z reklamą
Przewiń na górę