Niektóre psy rzucają się na jedzenie niczym piranie na niczego nieświadomych turystów. Inne zakładają kucharskie czapki i gładząc niespiesznie swój wąs krytykują wszystko, co znajdą na talerzu – miski są dla psów, jak mają w zwyczaju stwierdzać głośno i dosadnie.
W której grupie jest Beethoven?
Myślę, że odpowiedź jest (nie)stety oczywista, więc gdy na talerzu podałam mu płuca wołowe, spodziewałam się, że włączy mu się tryb wprost z Master Chefa i zacznie rzucać we mnie czym popadnie.
Jak zareagował? Zgoła inaczej.
Co robią płuca wołowe na mojej półce?
Wege Zośka
Część z Was pewnie wie, że od dwóch tygodni mogę klasyfikować się jako wegetarianka. Niesamowicie nie lubię naklejek i innych szufladek, więc raczej mawiam, że po prostu nie jem mięsa.
Podjęłam tę decyzję dość impulsywnie, ale od dłuższego czasu przygotowywałam się do tego psychicznie i kulinarnie – coś tam czytałam w internecie i śledziłam poczynania innych wegan czy wegetarian (jak na przykład Agi z Kundelka na Biegunie czy Makulskich).
Ze względów ekologicznych, prozwierzęcych i kilku innych, wyeliminowałam mięso ze swojej diety zupełnie. Do zera*. Mimo, że smak mięsa uwielbiam i przyznaję się do tego bez bicia, podjęłam tę decyzję.
*Tutaj mały nawias – Raz na jakiś czas jem zupy gotowane na mięsnym wywarze, bo takie je cała moja rodzina, a nie dysponuję czasem, żeby zawsze gotować dla siebie coś innego. Takie życie.
Ale Bet mięso wcina dalej.
Jest mięsożercą, PSEM, więc moja dieta nie zmieniła u niego wiele. Może bardziej otworzyłam oczy i staram się wybierać karmy/smakołyki z lepszych źródeł.
Koniec dygresji, przechodzimy do tego, jak te płuca wołowe do mnie trafiły!
Płuca wołowe przybywają
Kiedy mignęło mi gdzieś na Facebooku wydarzenie „Dog Day&Cat Day„, wiedziałam, że się wybiorę. Są to dla mnie głównie okazje do spotkania ze znajomymi i kupienia rzeczy, na które się od dłuższego czasu czaiłam. Pustemu konsumpcjonizmowi i bezsensownym zakupom mówię zdecydowanie nie. Poszłam na to wydarzenie z listą w głowie – wiedziałam co chcę kupić i dlaczego.
Głównym punktem były naturalne gryzaki. Wcześniej rzuciłam okiem na rozpiskę wystawców, więc planowałam odwiedzić stoisko Milord, które niejednokrotnie mijałam przy innych wydarzeniach tego typu. I nawet udało mi się nie kupić wiele więcej!
Na Instagramie pokazałam te zdjęcia w dniu targów. Książka chodziła mi po głowie od dawien dawna, a Karolina z DOGłębnie mnie ostatecznie namówiła. Tak samo było z batonami kolagenowymi – wspomniała o nich i już minutę później byłam bogatsza o dwie sztuki. Magia przekonywania!
W ręce wpadła mi też saszetka na smakołyki, a że cały jej koszt przeznaczony był na fundację, nie wahałam się długo.
I w końcu przechodzimy do bohaterów tego wpisu – gryzaków Milord. Przy stoisku spędziłam przynajmniej kilkanaście minut dyskutując, co będzie dla Beethovena najlepsze. Padło na płuca wołowe i skórę jelenia w niedużych opakowaniach – na próbę. Jeleń wciąż nieotwarty, ale płuca przestestowałam na Beethovenie już pierwszego dnia.
Mniej więcej w ten sposób stałam się posiadaczką płuc wołowych. Dwa z nich (albo trzy, siedząc na krześle przy biurku nie widzę dokładnie) wciąż siedzą w torebce i czekają na swój dzień ostateczny.
Jak zareagował Beethoven?
Czas na opinię krytyka wprost z Francji!
Płuca wołowe oczami (językiem) prawdziwego krytyka
Pierwsze wrażenie
Trochę zmyśliłam z tą Francją, ale co do Niemiec czy Wiednia nikt nie powinien mieć wątpliwości! Przecież to ostatni z klasyków wiedeńskich – z tak wybrednym gustem już się nie rodzą…
Koniec dygresji, płuca wołowe.
Kiedy przyszłam do domu po targach i rzuciłam swoje zdobycze na łóżko, Beethoven natychmiast przybiegł, żeby wszystko obwąchać. Nie mam skłonności samozachowawczych i nie chowam takich rzeczy przed nim – doświadczona życiem wiem, że Bet nie otworzy niczego sam i nie zacznie zjadać. Plusy mieszkania z niejadkiem pod jednym dachem, mówię Wam!
Jak bardzo się tym razem zdziwiłam.
Poszłam do kuchni coś przekąsić – znając siebie, wzięłam kawałek czekolady, szklankę wody i wróciłam do pokoju. A tam Beethoven stał na łóżku i dość uporczywie wąchał opakowanie z płucami wołowymi. Zaczął nawet je lizać! Bet – pies, który zwykle położyłby się obok i zignorował nowe żarcie! Byłam w szoku.
Wyciągnęłam od razu jedno i zobaczyłam obraz jak z innej planety. Bet wystrzelił i w ciągu sekundy był już obok mnie. Oczami wielkości pięciozłotówek wpatrywał się w płuco, nos pracował nieustannie, a ślina już kapała. Ułamałam mu kawałek i dałam.
Otworzyła się jakaś nieprzemierzona jama i kawałek płuca wciągnęło. Zniknęło. Po prostu.
Nie dowierzałam, ale zabrałam się za pokrojenie tego na mniejsze kawałki – może okaże się, że to przysmak idealny?
Płuca wołowe w kawałkach – płucka?
Ręką udało mi się odłamać jeszcze kilka kawałków, ale po chwili gryzak był już zbyt twardy. Poleciałam do kuchni, pilnując kątem okiem psa, żeby nie dobrał się do opakowania.
Nożyczkami odcięłam kolejne fragmenty, ale to wciąż nie było to. Szło opornie.
Nóż okazał się narzędziem (zbrodni) doskonałym i po chwili miałam przed sobą płuca wołowe w kawałkach. Jak to nazwać, płucka? Płuceczka? Nieśmieszny żart, wybaczcie.
Trzymałam w dłoni kawałki przypominające chleb w ostatnim stadium przed byciem czerstwym. Wiecie, takie „zrobię z tego grzankę i będzie dobrze”.
Oczywiście z zewnętrznej strony były lekko śliskie, ale nie tłuste, więc nie brudziły rąk. Co więcej, kruszyły się delikatnie tylko przy krojeniu, a potem dzielenie ich na pół nie uwalniało okruszkowego konfetti.
Kawałki mogły być większe, mogły mniejsze – hulaj dusza, piekła nie ma. Beethoven urządził mi serenadę, gdy kroiłam płuca wołowe i spoiler – za każdym kolejnym razem, gdy dzieliłam je na mniejsze kawałki, również śpiewał. To o czymś świadczy!
Użytkowanie (spożywanie) na spacerach
Gryzaki kupiłam z zamysłem, że może będę mogła wsadzić jedno psu do pyska, a potem całego psa do pokoju, zamknąć drzwi i mieć święty spokój. Niestety, Beethoven pochłania je w zawrotnym tempie, więc gdy okazało się, że mój święty spokój trwa niecałe dziesięć minut, postanowiłam przetestować płuca wołowe jako ultra-hiper-super nagrodę na spacerze. Takie napakowane smakołyki.
Pokroiłam płuca na takie kawałki, żeby móc je z łatwością dawać psu w ramach nagrody, ale jednocześnie żeby się nie zmęczyć przy krojeniu. Idealny kompromis.
Wpakowałam wszystkie do saszetki i ruszyłam podbijać świat. Muszę przyznać, że sprawdziły się fantastycznie. Beethoven nie miał problemu, żeby je szybko zjeść, a ja nie zostawałam z uświnionymi rękoma.
Patrząc długofalowo, zrobiłam psu za pomocą płuc takie skupienie, że mucha nie siada.
Beethoven nie odczuł żadnych problemów żołądkowo-jelitowych, a przynajmniej nie takich, które zauważyłabym w postaci gazów, problemów z wypróżnianiem lub zmiany konsystencji koopy. Brzmi świetnie, wiem, ale kto z nas nie zaglądał psu pod ogon przed zebraniem odchodów w woreczek po zmianie karmy? No właśnie.
Nikt mi za ten tekst nie płacił, nikt nie dał smakołyków w zamian. Publikuję ten tekst z własnej woli, bo przede wszystkim chcę, żeby wiadomość o dobrej jakości produktach poszła w świat. A że przy okazji miałam frajdę z pisania tego tekstu, to już inna sprawa.
Kupiłam płuca wołowe po raz pierwszy, ale wiem, że nie po raz ostatni. Firma Milord wydała mi się sensowna, przy stoisku usłyszałam odpowiedzi od A do Z na każde zadane pytanie. Dlatego uważam, że mogę im zaufać i taki tekst potraktują jako miły dodatek do ich wizerunku, a może nawet podziękują.
Ot, tyle.