Czasem miewam dobre pomysły. Na pewno znacie takie osoby, które rozwiązaniami rzucają z rękawa, jak asami, a ogranicza ich jedynie wyobraźnia.
Szkoda, że nikt was nie uświadomił, że 1/3 tych pomysłów nie ma sensu, jakaś część jest niemożliwa do zrealizowania, a te perełki pewnie umkną natłoku myśli.
Ale tym razem przybijam sobie mentalną piątkę, bo zabranie okrągłego przedmiotu uratowało mi tyłek. Od teraz piłka będzie nieodłączną częścią wyposażenia spacerowego.
Rozproszenia i dźwiękowe strachy
Wspominałam na naszym Instagramie, że Beethoven po wakacjach cieszył się na widok jakiejkolwiek istoty czworonożnej i uparcie dążył do kontaktu.
Jak wszyscy wiemy, Bet nie jest dyktatorem wszechświata (a zapewne chciałby), więc nie może wchodzić w przestrzeń każdego psa w zasięgu wzroku. Tym bardziej, że część z tych interakcji, mimo że zapoczątkowana przez Beta, mogłaby się skończyć nieprzyjemnie – zęby, pazury i inne takie.
Jego rozproszenie obejmowało nie tylko psy, ale też zapachy, dźwięki i kształty. Zabrałam go na dwa tygodnie do dziczy, domku w środku lasu, gdzie mógł się zresetować. Była (względna) cisza i spokój. Nie dziwi mnie, że po takiej wielkiej zmianie był nadwrażliwy. Ja też potrzebowałam czasu, żeby się przystosować.
Moje wejście we wrzesień było zjawiskowe tak, jak potknięcie się na ostatnim stopniu przed ołtarzem. Wszyscy wstrzymują oddech, ale post factum nikt Ci w twarz nie powie, że tak jakby zepsułaś moment.
Koniec dygresji, wracam do tematu.
Na dźwięki Beethoven reaguje od małego – boi się stukania, szurania, pukania. Pamiętam, że za szczeniaka uparcie szczekał za każdym razem, gdy ciocia schodziła w klapkach po schodach. Nie rozumiał tego dźwięku.
Niestety, doszedł kolejny typ dźwięku, gdy idąc chodnikiem, minął nas motor z hukiem z rury wydechowej. Od tej pory Bet boi się silników spalinowych (włączenie kosiarki, traktor, inne ciągniki), ale i ogólnie nagłych huków drogowych.
Na pewno kojarzycie taką sytuację, gdy stoicie przed przejściem, ruszają samochody. Gdzieś między nimi rozpędza się też nie najnowszy autobus. Mijając przejście, coś mu strzela w silniku czy z rury wydechowej* i aż podskakujecie.
Bet też tak ma. Dość silnie.
Dochodzą też nagłe syki, jak na przykład pękający balon, dziurawa opona czy przegryziona piłka podczas ostatniego oddechu.
*Ze mnie taki spec samochodowy, jak historyk. Chętnie posłucham, przytaknę, ale niech ode mnie nikt tej wiedzy nie wymaga, bo się okaże, jak ładnie umiem słyszeć, a nie słuchać.
Berło piesków (nie)aportujących – piłka
I wtedy wchodzi ona, cała na biało.
Ojć. Za wcześnie. Zdecydowanie za wcześnie.
Beethoven za młodu latał za piłkami każdego dnia. Na komodzie w przedpokoju zazwyczaj leżały dwie lub nawet trzy, żeby móc zabrać je na spacer i pieska wybiegać. Jak możecie się domyślić, nie skutkowało to czymś wspaniałym.
Piłka stała się berłem. Kto ma berło, ten ma władzę.
Problem w tym, że wtedy człowiek przestawał istnieć. Przestawały też mieć znaczenia dziury w ziemi i inne fizyczne przeszkody. Zabijał się, żeby je dorwać. Ach, i nie było końca. Chowałeś piłkę, ale on wciąż wpatrywał się w kieszeń.
Na szczęście mamy mądrych ludzi na świecie, jak chociażby Wera, która poczyniła ten tekst o berle i jego chorobie. Obowiązkowo do przeczytania.
Poszłam po rozum do głowy, piłki z dnia na dzień wylądowały w szufladzie. Po prostu. Na jednej z działek są wolno leżące dwie, którymi Bet uwielbia się bawić, gdy tam przyjeżdżamy. Dopóki nie ma fiksacji, wszystko ma swoje zasady (czyli nie ma rzucania bez końca, idź sobie pomemłaj), mogą być dla niego dostępne.
Mimo wszystko, piłka pozostawiła po sobie ślad w sercu Beethovena i jak się okazało, miało mi to uratować tyłek w przyszłości.
Super hiper nagroda
Gosia, moje guru w kwestii działania w socjalach, popełniła wpis o przywołaniu w… olaboga, trzy lata temu!
Zapadły mi w pamięć dwa fragmenty o świętej żabie na tyle, że po tym czasie znalazłam je w tekście:
„Wypychałam sobie nerkę smakołykami, szynką wędzoną przez niewidome zakonnice, piłkę odlaną z łez jednorożców i PISZCZĄCĄ ŻABĘ.
Gosia z bloga My Heart Chakra
(…)
Wiele miesięcy chodziłam na spacery mając w nerce Magiczną Żabę Przywołania, dziś już chodzę na pełnym luzaku – czasem mam jakąś fajną piłkę, czasem musi wystarczyć poszarpanie się smyczą w nagrodę.”
Dla Beethovena takim cudem jest właśnie piłka. Może być tenisowa, może piszczeć – sam okrągły przedmiot wrzuca go na poziom umysłowy: „ŁO JA CIĘ, DAJ TERAZ, RZUĆ!”, więc dorzucenie dźwięku nic nie da. Bo nie ma już żadnego poziomu powyżej.
Z tego powodu chodzę z piłką w kieszeni, nerce czy kieszeni, żeby móc psa nagrodzić za jakiś wielki wyczyn – na przykład odwołanie od pieska, kiedy Bet się już nakręcił i wyciął do niego galopem.
Piłka przybywa z odsieczą
Popołudnie, może wtorkowe, może piątkowe. Bez różnicy.
Beethoven, jak każdego dnia, nieco rozbiegany. Wychodząc z domu zabrałam wiele smakołyków, piłkę i szarpak. Celem było dojście do naszego miejsca treningów – Bet ma na tyle silnie uwarunkowane to miejsce, że nawet w trudniejszym okresie myśli tam na całkiem zadowalającym poziomie.
Początki były trudne, ale po rozruszaniu Beta poprzez obieganie drzew i wtedy przywołanie, przełączył się pstryczek w głowie podpisany „słuchaj właścicielki”. Ćwiczyliśmy sobie przez kilkanaście minut, oczywiście z przerwami. Byłam dumna z Beethovena, bo udało mi się osiągnąć skupienie i nawet po skończonym mini treningu jego mózg myślał trzeźwo.
Siedziałam na trawie, oddychając dość szybko, bo bieganie w jedną i drugą między drzewami nieco mnie zmęczyło. Beethoven z wywieszonym jęzorem leżał obok, ukontentowany, że został nazwany dobrym pieskiem. Pełnia psiego szczęścia.
I właśnie wtedy, z ulicy za moimi plecami. Huk. Motor, brak tłumika, coś strzeliło. Nieważne.
Cała się spięłam, w ciągu ułamku sekundy moja dłoń przestała głaskać Beta. Chwyciłam go za obrożę, zauważając pierwsze oznaki przerażenia. Rozbiegany wzrok, mózg opuścił posterunek.
Myśli pędzą jak szalone, bo właśnie cała moja praca poszła na marne. Beethoven z powrotem wbił się na wysokie emocje, zupełnie głuchnąc na mnie samą.
I wtedy wchodzi ona, cała na biało.
Wyciągnęłam jedną ręką okrągły przedmiot, mocując się nieco z zamkiem, powiedziałam magiczne słowa: „Beethoven, piłka”. Prawie, że szepnęłam. Stres ściskał mi gardło. Miałam wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie.
Bet spojrzał na mnie, po czym przeniósł wzrok na piłkę. Uszy magicznie się podniosły, pies wyprostował z pełnej przerażenia pozycji. Rzuciłam mu piłkę prosto do pyska. Złapał ją.
W tym momencie uszy znów się położyły, ale ogon zaczął zamiatać. Czas przyspieszył do normalnej prędkości.
Beethoven podskoczył, oparł na mnie przednie łapy, merdając wesoło. Cieszył się całym sobą, jakby nic się nie wydarzyło.
Nie pamiętam sytuacji, w której tyle razy mówiłabym do niego: „dzielny piesek, ślicznie, najdzielniejszy”. Udało się.
Pierwszy raz berło, piłka, uratowało mi tyłek.
Każdy z nas popełnia błędy, każdy czegoś żałuje. Ale nigdy nie wiemy, czy przypadkiem, właśnie dzięki tym błędom, coś może się udać.
Od tamtej sytuacji piłka towarzyszy mi na absolutnie każdym spacerze. Bo chcę mieć świadomość, że dopóki Bet nie ufa mi bezgranicznie, mam coś, co sprawi, że poczuje się bezpieczniej.