Niektórzy w dzieciństwie ganiali się po podwórku grając w drzewo, inni rysowali klasy na pobliskim chodniku, a ja siedziałam w bibliotece. Prawie cały czas. Jedna z Pań, którą pamiętam jeszcze z pierwszych klas podstawówki, wciąż tam pracuje. Gdy raz na jakiś czas do niej zaglądam, zawsze się uśmiecha z sentymentalnymi łezkami w oczach.
Nigdy nie byłam osobą, której opłacało się kupować książki. Czytam dużo i szybko, co sprawia, że jakikolwiek zakup mija się z celem.
Wybawieniem okazało się Legimi. Dla portfela, kręgosłupa i drzew.
Historia przyjaźni z ebookami
Czyli jak porzucić zapach stron na rzecz wygody
Przechadzałam się między regałami biblioteki za każdym razem, gdy tam przychodziłam. Książki, z nieco znoszonymi okładkami, pokazywały przez ile rąk się przewinęły. Nie miałam z tym problemu, że któraś strona została nieco wygięta, a obok dialogu znajdowała się plama po kawie. Dla mnie oznaczało to, że książka żyła. Miała swoją historię i jeszcze wiele do opowiedzenia kolejnym osobom.
Co więcej, nowe książki po części mnie frustrują. Nie zostały jeszcze przez nikogo „złamane”, co oznacza, że będą się samoistnie zamykać. Za mało przeszły, by być dostosowane do ludzkich rąk.
Pod koniec jednej z klas w podstawówce, kiedy to liczba wyjazdów tylko rosła, dostałam swój pierwszy, własny czytnik. W rodzinie krążyły już dwa lub trzy, więc mniej więcej wiedziałam, z czym to się je.
Mój czytnik pochodził ze starszej wersji, z klawiszami, zwykłym ekranem i brakiem podświetlenia. Niemniej jednak pełnił swoją rolę dzielnie i przewędrował ze mną pół świata. Rok temu jeździł nawet szkockim kamperem!
Na samym początku nie byłam przekonana.
Elektroniczne, niefizyczne strony, nietypowy rozmiar i przede wszystkim, brak zapachu stron. Większość osób, które w swoim życiu przeczytały więcej niż jedną książkę, domyślą się, o czym mówię.
Przekładając między palcami kolejne kartki, do powietrza trafia pył i kurz, który kiedyś się tam osadził. Jednak razem z nim, uwalnia się także magia. Magia, która znalazła się tam dzięki wysiłkowi samego pisarza i kreatywności kolejnych czytelników. Kiedy pogrążali się w tej historii, przepadali i zostawiali cząstkę siebie.
Jak to uczucie miało mi zrekompensować elektroniczne urządzenie?
Pojechałam na obóz i Kindla zabrałam ze sobą. Możliwość czytania podczas wart dziennych, kiedy reszta była na posiłku, pozwalała mi zabić czas. Lekki, mały i kompaktowy. A bateria trzymała śmiało i miesiąc!
Przez kolejne lata naszą relację określiłabym jako: „to skomplikowane”. Czasem zabierałam go na różne wyjazdy, czasem leżał przez kilka miesięcy nieużywany. W tym czasie kilkukrotnie o uszy obiła mi się aplikacja Legimi, ale za każdym razem porzucałam ten temat.
Wszystko się zmieniło w roku 2017, kiedy pojechałam z rodziną do Chorwacji.
Chorwackie tempo czytania
Zabrałam ze sobą książkę lub dwie, a na Kindlu miałam kilka nieprzeczytanych pozycji, które zapowiadały się ciekawie. Moja mama spakowała dwa tomy Leigh Bardugo, ponieważ właśnie kończyła pierwszy i chciała kolejną część mieć już pod ręką. Przecież najgorsze, co może być, to przeczytanie świetnej książki, która okazuje się mieć kontynuację, a ty nie masz do niej dostępu.
Zabrałam się najpierw za książki mamy, a gdy po kilku dniach nie zostało mi nic w papierze, coraz przychylniej patrzyłam na czytnik ebooków. Pewnego wieczoru przełamałam się i trafiłam na zachęcająco brzmiącą książkę.
„Zwiadowcy cz.1 – Ruiny Gorlanu”
Brak papierowych stron? Elektroniczny wyświetlacz?
Phi, co to za problemy!
Fabuła wciągnęła mnie na tyle, że każdego kolejnego dnia na ładne oczy prosiłam rodziców o kolejną część. W trakcie wyjazdu przeczytałam całą serię główną. Całą. Dziesięć części. Kindle mi w tym nie przeszkodził.
I tak się zaczęło.
Pierwsze rozmyślania dotyczące Legimi
Kiedy wsiąkłam w świat ebooków, co i rusz przewijał się temat Legimi – aplikacji, w której mogłabym wykupić abonament i zależnie od wybranego pakietu, móc czytać daną liczbę dowolnych książek z ich katalogu.
Nie współpracują z Legimi wszystkie wydawnictwa, ale zdecydowana większość. Niestety, jak to zwykle bywa, nie mogło być tak łatwo.
Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam, że Legimi jest kompatybilne z Kindle. Jako produkt Amazonu, raczej są odrębnym światem, a tym razem wyglądało na to, że miało zadziałać.
No właśnie, miało.
Tak, jak już wcześniej wspominałam, mój czytnik był niedotykowy, starszej generacji. I właśnie przez to, nie mogłam dla niego wykupić abonamentu w Legimi.
Troszkę było mi smutno, nie powiem. Ale jako że była to trzecia klasa gimnazjum, miałam inne rzeczy na głowie. I świetną szkolną bibliotekę.
Nowy czytnik wraz z Legimi!
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, ale już od ponad pół roku wiedziałam, o co poproszę.* Czytnik ebooków, który będzie kompatybilny z Legimi. Jakikolwiek, byleby dało się czytać. Nie miałam żadnych innych wymagań.
I tak nadszedł 24 grudnia i pod choinką znalazłam swój wymarzony prezent. Czytnik InkBook Lumos z wbudowaną aplikacją Legimi. Już tego wieczoru zaczęłam czytać pierwsze książki, jak tylko domknęliśmy sprawy z kontem i płatnościami.
*Nigdy nie będę za stara na pisanie listów do Świętego Mikołaja. Nigdy!
Od tego dnia przeczytałam na tym czytniku 38 książek. Polskich, zagranicznych, krótkich, długich, kryminalnych, fantasy czy romansideł. Część z nich możecie zobaczyć w moim wpisie sprzed kilku miesięcy, wraz z recenzjami.
Przeżył kilka upadków, bo nawet on nie był w stanie uchować się przed moją niezdarnością. Leciał samolotem, towarzyszył mi w górach pod namiotem i umilał dni.
Legimi było dla mnie strzałem w dziesiątkę. Mam do dyspozycji tysiące pozycji z legalnego źródła za cenę jednej zwykłej książki miesięcznie. Czasem sięgam po papierowe wersje, bo odwiedzam bibliotekę lub czytam coś, co stoi na regale w domu. Ale uważam, że czytnik jest lepszą, długotrwałą inwestycją.
To oddech dla portfela, bo kupowanie książek do bardzo tanich nie należy.
To oddech dla kręgosłupa, bo waży niewiele więcej niż duży smartfon.
To też oddech dla drzew, bo dodając na swoją półkę ebook, nie niszczymy lasów.
To dobry wybór.