Będzie trochę słów, ale po pierwsze to dość dobra i pouczająca historia, a po drugie macie w pakiecie Zośkę Wojowniczkę walczącą ze swoimi strachami. ?⚔️ Mówiłam, talentu nie mam i nigdy nie miałam również samozaparcia, żeby coś z tym zrobić, ale rysunek jest. I narysowanie tego (palcami na telefonie) zajęło mi trzy godziny. Proszę docenić. Historia jest kontynuacją tego posta na Fanpage’u, więc warto go przeczytać przed lekturą samego wpisu.
Historia
Głównym wyzwaniem tego weekendu była konfrontacja mnie i Beethovena z prawie dwuletnim, czterokilogramowym samcem. Z wszystkimi narządami, tymi pompującymi testosteron również. Mieliśmy spędzić razem dwa dni i jedną noc, w jednym domu i z ośmioma innymi osobami, które u Beethovena budzą silne emocje, bo je szczerze kocha i uwielbia.
Sytuacja była dla mnie na tyle wymagająca i stresująca, że teraz, kiedy o tym piszę, coś mnie skręca w brzuchu. Nie wykluczam ingerencji popełniającej aktualnie samobójstwo macicy, ale jednak stres był ogromny i jego echo wciąż gdzieś we mnie rozbrzmiewa.
Spoiler alert: był śmiech, łzy, gry planszowe, krew, wspólne rozmowy i panika. I niech ktoś spróbuje się zdziwić, dlaczego dziś siedzę w domu, nie wychodzę do ludzi i słucham muzyki.
Kiedy dojechaliśmy do bramy, czułam rosnące napięcie. Kłamstwo, napięcie rosło we mnie przez poprzedni tydzień – włącznie z piątkiem, kiedy robiłam wszystko, żeby się nie pakować. Przekonującym argumentem był mój własny (nie dziwi mnie to zbytnio), że chcę skonfrontować swoje lęki z rzeczywistością. I że w niedzielę po prostu ucieknę do domu.
Przyjazd
Gdy samochód się zatrzymał, wyszłam z Beethovenem na smyczy na zewnątrz i nie wiem, które z nas było bardziej zdziwione, widząc puchatą kulkę pod naszymi nogami. Bez smyczy, bez osoby obok. Moje serce się po prostu zatrzymało, bo widziałam, jak Bet się na niego rzuca i koniec zabawy, możemy wracać do domu.
A on co?
Spiął się, zesztywniał, po czym powąchał go, machnął ogonem kilka razy i poszedł. Naprawdę.
Nie będę opisywać tu całego weekendu, bo to raczej rozmowa na inne okoliczności – kocyk, kakałko (herbata nie da rady, nawet melisa) i dużo czasu. Chciałam tylko pokazać pokrótce do czego, stety-niestety, doszło.
Beethoven spełnił wszystkie moje oczekiwania, a nawet je przerósł. Psa w ogóle nie widział, kiedy ten podchodził do niego, najpierw sztywniał i odchodził, potem wysyłał coraz mocniejsze sygnały. Drętwiał, podnosił ogon, pokazywał zęby, warczał. Raz szczeknął.
Co ważne i w tej historii niefortunne, młody nie umiał tych komunikatów dobrze odczytać i wyciągnąć z nich wnioski. Dlatego też Bet mógł biegać luzem – nie podbiegał, nie interesował się, nawet kontaktu wzrokowego unikał, choć młody wpatrywał się w niego przez cały czas!
W domu przebywał na raz tylko jeden, drugi zawsze był wtedy albo na dworze, albo na górze (tylko młody ma tam dostęp).
Ale niefortunnego wypadku nie dało się uniknąć.
Nielegalna walka psów z przesądzonym z góry wynikiem
Beethoven podbiegł do mojej mamy, witając się, a młody uznał to jako zachętę i podszedł do Beta. Niestety, nie na tym skończył – z rozpędu skoczył na Beethovena, opierając się z impetem przednimi łapami na jego boku. Jak się możecie domyśleć, Bet nie był zachwycony.
Odwinął się, pękł i się na niego rzucił. Po dwóch czy trzech sekundach psy były już rozdzielone, ale towarzyszył nam skowyt młodego. Zawodzący, niecichnący.
Był ryk, była panika, był paraliżujący lęk. Tylna łapa/biodro do szycia, bo ewidentnie Bet rozpruł je kłem – na szczęście nie głęboko, ale nie było bata, żeby ta trzy czy czterocentymetrowa rana się zagoiła sama. Beethoven był szyty, więc wiem mniej więcej, co kwalifikuje się do tekiego zabiegu. Wystarczyło, że zerknęłam i powiedziałam bez wahania „do szycia”.
Sytuacja była znacznie dłuższa i bardziej skomplikowana, ale do czego Wam to. Wiem, że jesteście dość sensowną grupą odbiorców, ale uprzedzę – nie szukajcie winy. Spędziliśmy i tak zbyt wiele czasu płacząc, przepraszając i trzęsąc się z emocji, po obu stronach „barykady”. Nie warto.
Szczęście w nieszczęściu
Domyślam się, że wspominanie teraz o zaletach tego złego zdarzenia może być dziwne, ale i tak kawałka skóry młodemu nie wrócę, a przynajmniej poprawię humor sobie i może kilku osobom, które to przeczytają. Jeśli ktoś będzie mnie wyzywał od kobiety bez serca, niech spada na drzewo. Przecież dobrze wiecie, że je mam, a do tego zbyt duże i wrażliwe.
Uwierzą mi
Po pierwsze, ta odnoga rodziny nigdy nie wierzyła tak do końca, że Bet jest społecznie inny. Tak jest – jego ojciec był zamykany w klatce, gdy przychodziliśmy, bo się rzucał i szczekał, a z tego co wiem, do psów miał niewiele lepsze podejście. Genów nie zmienisz, a że przeszłam z Betem przez stadium rzucania się na wszystkie psy to wiem, o czym mówię. Jestem dumna z niego, że młodego po prostu nie widział. Ignorował w najpiękniejszy sposób, jaki widziałam, nie szukał interakcji w żadnym stopniu. A ta część rodziny zawsze traktowała go jako przylepę, a mnie, jako tą, co się za bardzo przejmuje. No to po tym wydarzeniu wszyscy przestali patrzeć na mnie, jak na wariatkę – nie żebym miała coś przeciwko? Przykro mi tylko, że nie chcieli mi uwierzyć, tylko musiało do tego dojść.
Ignorowanie psów rzecz święta
Po drugie, młody jest pieskiem nachalnym, nie do końca umiejącym się komunikować. Ponad rok temu rozmawiałam o tym z nimi, poleciłam szkoleniowców, bo jasne było, że kiedyś spotka psa, który mu za takie podejście wklepie. Szkoda, że musiał być to Bet. Na szkolenie nie poszli.
I jak możecie się domyśleć, kiedy już był zszyty i poskładany, nie próbował do Beta podchodzić. Dzięki temu, kiedy Bet spał sobie (na smyczy) w jednym rogu pokoju, młody chrapał po drugiej stronie. Z mamą wymieniałyśmy smutne spojrzenia mówiące: „Widzisz? Da się.” „Da się, mamo. Tylko szkoda, że dopiero teraz.”.
Prawdziwie dorośli dorośli
Po trzecie, bałam się że taka sytuacja rozerwie coś w naszych relacjach rodzinnych. Wszystkich nas cechuje emocjonalność i duża wrażliwość, więc miałam już przed oczami topór wojenny. Na szczęście, zaskoczył mnie profesjonalizm wszystkich stron (włącznie z moją), nikt do nikogo urazy nie ma – chyba że ja do samej siebie, ale to (nie)normalne.
Weterynarz pod ręką
Po czwarte, nigdy nigdzie nie wyjadę z psem bez wcześniejszego przygotowania numeru i adresu kliniki całodobowej w okolicy. Naprawdę. Przez pół godziny trzy osoby na raz przekopywały się przez internet, żeby znaleźć kogoś, kto w nocy z soboty na niedzielę, zszyje małego psa. Tak, to zawsze musi być weekend i noc – Beethoven też był w takiej atmosferze szyty, ktoś jeszcze pamięta tę historię??
Przeżyłam
Po piąte, przeżyłam. Psy przeżyły. Zobaczyłam, że Bet jest dojrzały, ale ma jakieś połączenia mózgowe na stałe ułożone w dziwny sposób i pogodziłam się z tym. Wiem już, że dla spokoju wszystkich będę uparcie unikać sytuacji, kiedy Bet i młody mieliby się spotkać, bo szkoda nerwów. Wiem też, że pokonałam swoje lęki, że poznałam tę sytuację i mimo pogryzienia, żyję. Oddycham.A uwierzcie mi, że przez pierwsze godziny nie wiedziałam, czy będę umiała spojrzeć sobie w oczy. Mój spokój, bo byłam opanowana przez większość czasu, wynikał z tego, że nie raz rozdzielałam psy, a weterynarz to dla mnie niezbyt wielki wynalazek. Przykre, ale jestem w jakiś sposób obyta.
Ojojane boli mniej
To wszystko. Można ojojać, będzie mniej bolało. Możecie chwalić, że Bet jest dzielny. Można płakać i krzyczeć, jak mogłam do tego dopuścić. Można podzielić się swoją historią. Mi lżej, bo napisałam.
#ZośkaWojowniczkaZMiękkimSercem