Dzisiejszy dzień zapowiadał się bardzo zachęcająco. Byłam umówiona na dwugodzinny trening rzucania w towarzystwie fantastycznych zawodników. Zamiast tego siedzę z opatrunkiem na przedramieniu bo mam ranę na ręce. Na głębokość kilku minimetrów, możliwe że ponad pół centymetra. Co ciekawe, dziura perfekcyjnie pasuje do kła Beethovena. To nie jest przypadek. Tę ranę zrobił on.
A wszystko byłoby dobrze, gdybym była ostrożniejsza, a pewien pomiot ludzki (nie nazwę go człowiekiem) miał choć trochę empatii i nie życzył źle innym. Na przykład mojej osobie.
Po takim przydługim wstępie zapraszam do wpisu, w którym wszystko zostanie wyjaśnione.
Byłam na spacerze z mamą, malutką siostrą i psem. Stałam z Betem przed sklepem czekając na nie obie, ręce miałam zajęte i smycz na nadgarstku. Obok przechodził facet z shih tzu i widziałam jak kurdupel coś buczy pod nosem. Beethoven nienawidzi takich psów, a pomruk odebrał jako prowokację, więc zaczął się wkurzać. Z tego też powodu powiedziałam właścicielowi żeby zabrał psa czy odwołał (nie pamiętam dokładnie jakich słów użyłam, ale były kulturalne), bo maluch do nas podchodził. A ten ludzki pomiot spojrzał się na mnie i zluzował jeszcze bardziej flexi. Pies był metr od nas, w zasięgu zębów Beethovena.
Mój pies się totalnie wkurzył i kłapnął z zamiarem ugryzienia psa, jednak natknął się na mnie. Chciałam go chwycić ręką (przedramieniem) za szyję i pociągnąć w swoją stronę. Niestety tylko pogorszyłam w ten sposób sytuację, bo Beethovena zęby trafiły na moją rękę, a ja zagarniając psa wcisnęłam kieł jeszcze głębiej. Facet orientując się co się stało, odciągnął psa, popatrzył się na mnie i poszedł. Ja zaczęłam się zwijać z bólu i wtedy ze sklepu wyszła moja mama. Gdy podeszła do mnie, powtarzałam tylko w kółko przez łzy dwie rzeczy: „Nic mi nie jest” i „To nie jest wina Beethovena”. Jestem świrem, skoro myślę o takich rzeczach w takim momencie, prawda?
Pierwszy raz w życiu poczułam taki ból. Bet wbił się na tyle mocno, że wyszarpnął fragment tkanki tłuszczowej (oglądanie żółtych kawałków w ranie nie jest przyjemną rzeczą, uwierzcie), ale nie to sprawiło, że prawie zemdlałam, a emocje.
Jak można być taką osobą? Wiem, że powinnam mieć wolną choć jedną rękę i kontrolować swojego psa, ale wypraszam sobie. Co jest niezrozumiałego w stwierdzeniu: „Proszę zabrać psa!”? Dobrze, na to przymknę oko, nie on pierwszy. Ale kto widzi zwijającą się z bólu młodą dziewczynę na chodniku i nawet nie spyta czy żyję? Czy przypadkiem nie mam przerwanej tętnicy? Czy się nie wykrwawiam?
Po raz pierwszy w życiu płakałam załamana ludzkością. Od zawsze wiedziałam, że nie wszyscy są dobrzy, ale dopiero wczoraj dotarło to do mnie, do środka. Ze zdwojoną siłą.
Łzy mi leciały, emocje się we mnie gotowały. Osunęłam się na ziemię (mieszanina strachu, wściekłości i bólu sprawiły, że nie mogłam ustać na nogach), a Bet położył się obok mnie i patrzył na mnie mając minę zbitego psiaka. Nigdy wcześniej w moim życiu nikt mnie tak nie zranił – nie na zewnątrz, lecz w środku.
Nikomu, ale to nikomu nie życzę, żeby się przekonał na własnej skórze czym jest zło. Zupełny brak empatii, a przecież on mnie nawet nie zna! Z założenia odmówił pomocy i stwierdził, że tego nie widział.
To jest ten moment, w którym filary mojego optymizmu są nieco niestabilne. Na szczęście nie na długo, Pozytywna Zośka wraca do siebie dosyć szybko.